8 kwietnia 2013

niewyobrażalnie ciężko jest wciąż pocieszać i być oparciem, samemu zupełnie sobie nie radząc.
powtarzać, że nie można się poddawać z gorzką świadomością kłamstwa. z całych sił próbować dodać otuchy uśmiechem i ciepłym słowem.
wracam do domu zupełnie wypalona i przeżuta. jak ostatnia łajza słaniająca się, z ledwością stawiam każdy krok. 
po raz kolejny słucham asleep i świat przestaje być tak boleśnie rzeczywisty. łzy ciekną mi po policzkach, choć wcale nie czuję, że płacze. właściwie to przez te piękne cztery minuty nie czuję zupełnie nic. 
cztery minuty nieistnienia dziennie. cztery minuty cichego błagania o szybką śmierć.
a potem wszystko wraca, choć z mniejszą intensywnością i wracam do swych ról: znudzonej córki i przyjaciółki-pocieszycielki. mimo to w moim pokoju - ostoi - nadal pozostaje sama ze sobą. 
nocami ciężko udawać do czterech ścian; ciężko być wściekłym czy smutnym. 
jestem tu sama i tonę w niebycie. jestem tu pusta. jestem tylko ja.
chciałabym na powrót poczuć w sobie gniew, nawet ten najokrutniejszy. chciałabym poczuć ból.
złość mobilizuje i stawia mnie na nogi, potrzebuję jej. potrzebuję jak tlenu, którego ostatnio także zbyt często i zbyt dotkliwie mi brak. 
dzień ledwo się zaczął, a ja już drugi raz rozważam szybką śmierć.
za kilka godzin słońce ponownie pojawi się na horyzoncie, rozpocznie się kolejny dzień, a ja nadal będę pozornie nieugiętą dziewczyną, z cynicznym uśmiechem i dziurą w miejscu serca. 
nie płaczącą, nie współczującą, niemoralnie obojętną; nie-sobą.
chciałabym komuś opowiedzieć co teraz czuję, bo słów mam aż nadto. problem w tym, że twarde dziewczyny nie umieją rozmawiać, przecież same doskonale sobie ze wszystkim radzą.
jedynymi świadkami upadku ich dumy bywają zmięte i pogryzione do bólu, mokre od łez i krzyku
ciepłe poduszki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Archiwum bloga