31 marca 2013



we're nothing
and nothing will help us

piękne uczucie, 
gdy dzwoniąc z życzeniami
słyszysz, że 
"obce osoby nie składają sobie życzeń"

puls ustał, zsiniały warg
telefon spadając uderzył głucho o drewnianą podłogę

jesteś obca, panienko
jesteś nikim
dla osób, które kiedyś
zwykłaś nazywać
rodziną.

30 marca 2013


Uwierz miła wiem jak to boli 
Kuszą śliskie parapety 
Zgasły nasze grzeszne sakramenty 
Jeszcze ciepłe pistolety 

Jestem twym śmiertelnym wrogiem 
Złym snem który nie miał dokąd odejść 
Kiedy długo skończyć nie mogę
myślę o Tobie 

patrzysz w moje oczy  - widzisz kłamstwo 
piękne oczy  - piękne kłamstwo
 
Jeden bilet w jedną stronę.


tnę się w kawałki, tnę się, kaleczę
do zobaczenia na tamtym świecie
Za dużo myślę
Za bardzo chcę
Za mocno czuję
Za gęsto śnię

29 marca 2013

obudziłam się o 3. zero możliwości ponownego zaśnięcia.
spałam prawie od 17 więc nie powinno mnie to dziwić. to i tak bardzo długo, niemalże dziesięć godzin.
już 5, może sen przyjdzie.
mam nadzieję, że więcej mnie dziś nie odwiedzisz.



ciągle przychodzą w snach wspomnienia i rwą mnie na kawałki, ciągną w stronę przeszłości. 
budzę się z krzykiem, wpada matka i tak samo szybko wychodzi ze zrezygnowaniem kręcąc głową. 
zakrywam się kołdrą, płaczę; tylko przez chwilę. 
w towarzystwie gorącego kaloryfera łzy schną szybko i tylko tępo patrzę się w ścianę. 
wszystko znika. 

to tylko sen, to był tylko sen, sara, jego tu nie ma, to był tylko sen.

i ciało mi się rozpada, i znów nie mogę się ruszyć. 
potrzebuję kawy, a do kuchni jest o piętnaście kroków za daleko. 
zbieram siły i skupiając je na tym, by mój głos nie drżał wołam imię matki. 
odmawia zrobienia kawy, przecież jest środek nocy, nie mogę pić kawy w nocy. 
lituje się nade mną, przynosi herbatę, a ja biorę ją w ręce i wypijam duszkiem, nie zważając na to, że parzy mi język wraz z przełykiem. 
piję ją i mam nadzieje, że będzie ona odpowiednim antidotum dla trucizny, która trawi moje ciało. 
znów się udało, nadal żyję. 
z poparzonym gardłem, przesuszonymi spojówkami (kto umierając pamięta o mruganiu), drżącym ciałem i stygnącą krwią. 
agonia odchodzi. 
żyję.

28 marca 2013


tłuścioch o 6 rano.
po co spać, lepiej gapić się w lustro stwierdzając, że operacje szczęki i nosa powinny być refundowane, bo z takim brzydkim ryjem ludzie nie powinni chodzić po ulicach.
kolejna doba bez snu, teraz to już prawie tańczę z wycieńczenia. tak, tańczę. jak zawsze kiedy zbyt długo nie śpię. zbyt dużo energii, chyba pójdę na spacer żeby to jakoś wykorzystać.

swoją drogą piję herbatę w kubku do kawy
~fuck da police~


chyba naprawdę rozpaczliwie potrzebuję snu, lol.

26 marca 2013

znów przychodzą sny, z których nie chcę się budzić. 
a jednak to się dzieje i trzęsę się jak w febrze, gdy tylko zdołam pojąć, że to był tylko sen. 
nie chcę zasypiać, nie chcę się budzić. paranoja.




znowu śniłam o twoich dłoniach czule obejmujących
gryf ukochanej gitary.

równo szósta rano. moje ambitne plany dotyczące snu poszły się jebać.
skończyłam czytać coś tak niesamowicie delikatnego i niewinnego, że ciągle nie mogę się pozbierać. chciałam napisać tu coś mądrego, ale chyba nie potrafię. 
zbyt duży szok, zbyt dużo uczuć i o wiele za dużo wspomnień. 


noce, w których uśmiechałeś się sam do siebie. 
kiedy to kurwa było.



a te dni ciszy, które
które dzielą nas
podpowiadają mi
złe obrazy

muszę to przespać
przeczekać
przeczekać trzeba mi
a jutro znowu
pójdziemy nad rzekę


24 marca 2013




około 40 kilometrów stąd Maria Peszek uszczęśliwia ludzi swoim występem, 
a ja znowu siedzę i płaczę, że nie udało mi się tam być.
jest niedziela, kac moralny i generalnie jeszcze mniej chęci do życia niż zawsze.

duszęsiętutaj. 
tylko tyle.

23 marca 2013

jakim sposobem to


zmieniło się w to


by ostatecznie stać się tym?


niech ktoś mi to kurwa wytłumaczy, bo ja nadal nie mogę tego ogarnąć.



siedzę tu i się zastanawiam gdzie zniknęła moja silna wola i chęć do udowadniania ludziom i sobie czegokolwiek.
kiedyś było inaczej. denerwowałam się kiedy ktoś obrażał muzykę, której słuchałam i nie raz moje glany niezbyt przypadkowo trafiały w łydki, piszczele czy kostki ludzi, którym coś nie odpowiadało. dzisiaj, kiedy ktoś zwróci mi uwagę na temat mojego wyglądu, bądź czegokolwiek z tym związanego opuszczam głowę i opadają mi ręce. nie kłócę się, nie denerwuje. 
kiedyś się przejmowałam i chciałam być twarda. znalazłam swoje stare zdjęcia z czerwoną bransoletką na ręce, sińcami pod oczami i szerokim uśmiechem. to były czasy, szkoda, że mam tak mało zdjęć z tego okresu. wtedy wydawało mi się, że wyglądam okropnie, a teraz tak kurewsko za tym tęsknie. dwadzieścia kilo-lat temu. powinnam być wtedy szczęśliwa. szkoda tylko, że nie potrafiłam tego docenić.
teraz siedzę przez cały czas w domu i nie chce mi się nawet pomalować, a co dopiero ćwiczyć w jakikolwiek sposób.
siedzę i płaczę, bo nie wiem, gdzie to się wszystko podziało.
czas nie dosyć, że nie leczy to jeszcze sprawia, że z każdą godziną staje się coraz bardziej gorzka i żałosna. jedyne co potrafię to siedzieć i narzekać.
ta zima powoli staje się nieznośna i z każdym dniem nabieram przekonania, że będzie dla mnie ostatnią.







blizny na dłoniach mówią o nas więcej niż słowa
przyjrzyj się, zobacz, może dowiesz się więcej dziś o nas


22 marca 2013

znowu trzecia w nocy, a ja boję się położyć. bezsenność coraz bardziej sprawia, że się kończę.
bardzo chciałabym coś napisać. w związku z tym siedzę tutaj i męczę się od pół godziny, by wydusić z siebie chociaż tych kilka składnych zdań. nie umiem pisać, nie umiem spać. znowu nie byłam na próbach, znowu udaję, że gitara nie istnieje, a telefony od dyrygentki to tylko pomyłka. nie robię nic, prócz wiecznych ćwiczeń z angielskiego, które chyba stały się obsesją. bardzo boję się, że znikam.
duch ciało opuścił, nie ma mnie tu.

jutro prawdopodobnie czeka mnie bardzo przyjemny dzień, a ja zamiast się cieszyć to siedzę tu i narzekam. powinnam się ogarnąć, uśmiechnąć, zrobić herbatę i poczekać, aż się rozjaśni. skupić się na przyszłości, nie myśleć o przyszłości. zebrać się jakoś w całość, przestać wykorzystywać ludzi i zapomnieć o nienawiści.
~wykasowałam połowę bzdur, którą tutaj nabazgrałam przed kilkoma chwilami. to zupełnie bezcelowe.
i chyba własnie w tym momencie zdałam sobie sprawę, że nie jestem zdolna do odczuwania jakichkolwiek pozytywnych emocji. mało pocieszające odkrycie. lepiej się położę, bo zaczynam się bać i to bardzo mocno.  tego co zrobiła ze mnie przeszłość, tego czym się przez nią stałam. zupełnie pusty, a jednocześnie empatyczny do granic; worek kości. nie czuje siebie, czuje za to podwójnie za innych. chore. moja nienawiść do wszystkiego mnie przerasta i boje się. kurewsko się boję. proszę bardzo, nie jestem już twarda, nie unoszę się honorem. mam dosyć siebie i najchętniej znowu usunęłabym połowę tej pieprzonej notki, albo najlepiej całego tego bloga; świadectwo mojej największej słabości. gdyby się dało usunęłabym całą swoją przeszłość, wymazałabym mój nędzny ślad z kart historii i zniknęłabym sobie. jest to najpiękniejsza rzecz jaką mogę sobie teraz wyobrazić.

nie licząc ciebie. koło mnie. rano. z rozpiętą koszulą. w delikatnym zielonym świetle przebijającym się przez rolety. 
nie licząc sennego uśmiechu i słów:
 'nic nie żałuję'.

ukłucie. to było tak dawno. 
 miażdżący ból. pora na sen.

21 marca 2013


ale przecież zawsze jest ten pierwszy raz – pierwszy pocałunek, 
pierwsza próba samobójcza, pierwsza ochota na mocny alkohol, czy najcięższe narkotyki tego świata.

 najlepiej wszystkie naraz.

19 marca 2013

W związku z tymi wszystkimi wspomnieniami zamieszczam kilka zdjęć z naszej wspólnej drogi.

Pokusa, czyli koń który nauczył mnie życia:


„Konie zmieniają życie- dają młodym jeźdźcom pewność siebie i poczucie własnej wartości. Sprowadzają spokój do zagubionych dusz, dają nam nadzieję!” 


„Nie starczy wiedzieć jak jeździć, trzeba tez wiedzieć jak spadać”


„Konia nie obchodzi jak wiele o nim wiesz, dopóki nie wie jak bardzo na nim ci zależy”


„Dobry trener słyszy, gdy koń do niego mówi. Wielki trener słyszy nawet jego szept.”


„Nikt nie uczy jazdy lepiej od konia”


„Największą chwałą nie jest nigdy nie spadać, ale wsiadać po każdym upadku”



„Trudne konie mają ci najwięcej do zaoferowania” 


"Żadna godzina życia nie została zmarnowana, gdy się ją spędziło w siodle"


"Więcej słuchaj, mniej mów. Pozwól by to koń cię nauczył zamiast próbować uczyć konia"


"Pogalopuj ze mną.Przed siebie.Tak bez celu. Poznaj smak wolności.
 Nie bój się, wrócisz. 
Zobaczysz świat bez końca i początku. Deszcz zmyje twój niepokój. Blask gwiazd napełni nadzieją..."


"Wybrałam sobie rumaka; z próżnym siodłem i strzemieniem, którego ojciec był jak burza, a matka jak płomień. Pod dumnym szedł z dumą wielką, pod starcem jak starzec poważnie, pod cichym spokojnie jak dziecko, pod silnym jak rycerz odważnie..."


kiedy myślę ile to już lat minęło czuję się strasznie stara.
zebrało mi się na wspomnienia. chciałabym żeby wróciły stare czasy.
wielu błędów mogłam uniknąć, gdybym tylko wiedziała tyle co teraz.
o kilka wstrząśnień mózgu i złamań mniej, o kilkaset mniej siniaków i ganiania koni po okolicy.
w sumie to pal licho te wszystkie błędy, nawet bez poprawiania chciałabym to wszystko przeżyć jeszcze raz.
mam nadzieję, że wszystkie sprawy się wyprostują i będę mogła z powrotem jeździć tak jak kiedyś.
ciągle nie mogę wybaczyć tego, że moje kochane dziecko zostało sprzedane. sprzedali kawałek mojego serca i jest mi niesamowicie żal. nie wyobrażałam sobie nigdy takiej straty. kiedy się dowiedziałam było to odczuwalne fizycznie. nie wyobrażałam sobie życia bez niego. nie wyobrażałam sobie jakiegokolwiek życia. nigdy nie zaznałam czegoś boleśniejszego. nie życzyłabym tego nikomu.
na dzień dzisiejszy można powiedzieć, że się z tym pogodziłam. potrzebowałam na to wiele czasu i nie było to łatwe ani przyjemne. pogodziłam się, ponieważ nie miałam na to zupełnie wpływu.
mimo, że nie umiałam na początku z tym żyć to teraz jakoś się trzymam.
siedzę w domu i planuję przyszłość. nie chcę już więcej popełnić takich błędów. nie chcę by przez moją głupotę ktokolwiek cierpiał. nie chcę już nikogo i niczego stracić.
obecnie nie mam nic.
nic do stracenia i wszystko do zyskania. 
i tego chcę się trzymać. nie jest łatwo, nie jest dobrze. jestem na samym dnie i jakoś powoli niepewna swoich sił czołgam się ku lepszemu.
ciężko jest żyć wiedząc, że już nigdy nie będę robić tego co kocham. ciężko jest będąc samemu.
wiem, że mogłabym umrzeć i byłoby łatwiej. to jest jedno z wyjść nad którym bardzo długo myślałam i bardzo długo przygotowywałam się, by z niego skorzystać.
teraz jednak stwierdzam, że nie chcę umierać tak bardzo nieszczęśliwa. nie chcę marnować czasu, który tutaj został mi dany. jak każdy człowiek chciałabym wierzyć, że jestem tutaj, żeby się spełnić. że to "bycie" tutaj ma jakiś cel. to taka mała nadzieja, że będzie lepiej.
i przy tym zostańmy, bo płaczę tak mocno, że nie widzę już tych zdań, które przed chwilą pisałam.

_____

rozklejając się już dokumentnie stwierdziłam, że gdyby nie moja najlepsza nauczycielka, nie byłabym tym kim jestem teraz. najwdzięczniejsza kobyłka świata Pokusa.
koń, który mnie złamał.
zmieszała mnie z błotem, nie raz rzuciła mnie na ziemię. nauczyła mnie wrażliwości i szacunku. pozwoliła mi się zbliżyć i zaufać.
spędziłyśmy razem wiele lat. 
z dzisiejszej perspektywy mogłabym powiedzieć, że nie był to wymarzony koń dla początkującego jeźdźca. z perspektywy długoletniego jeźdźca mogłabym powiedzieć, że dla uczącej się osoby to jest ostatni koń jakiego bym polecała. mogłabym mówić, że jest to zbyt niebezpieczne zwierze dla młodych osób.
i to wszystko się zgadza.
Pokusa jest koniem, który niczego nie ułatwia.
nie ułatwia czyszczenia, nie ułatwia prowadzenia, nie ułatwia wsiadania. 
boi się praktycznie wszystkiego; nie znosi wody, białych materiałów, szeleszczących płacht czy parasolek. nie lubi hałasu, bywa humorzasta, wyczuwa i wykorzystuje wszystkie słabości jeźdźca.
jeśli osoba nie jest pewna w stu procentach swoich umiejętności lepiej żeby nie ryzykowała kontaktu z tym koniem.


jednakże ja zaczynałam z tobą, z tobą jestem teraz i z tobą będę w przyszłości.
wspólne początki bardzo nas poróżniły. musiałam jeździć na koniu, którego niesamowicie się bałam. zostałam zdominowana przez zwierze, a potem jeszcze zastraszona.
miałam traumę przez rok i jeździłam na innych koniach, bo bałam się jej. bałam się do tego stopnia, że nie chciałam mieć z nią żadnego kontaktu.
z innych koni spadałam, łamałam się i cierpiałam. w końcu spadłam tak dotkliwie (wstrząśnienie mózgu, staw skokowy pęknięty w dwóch miejscach z przemieszczeniem), że dostałam zakaz jazdy na Dakarze. tym samym musiałam wrócić do Pokusy. żadnego innego konia dla mnie nie było.
wtedy na dobre zaczęła się nasza znajomość.
długo się kłóciłyśmy, ale w końcu udało nam się powoli znajdować wspólny język.
w każdy możliwy sposób starałam się do niej dopasować. chciałam pokazać jak bardzo zależy mi na jej zaufaniu.
mimo miliona rzeczy, które nas poróżniały miałyśmy wspólną cechę: obie uwielbiałyśmy pędzić.
nie mówię tutaj o zwykłym ćwiczebnym galopie, czy tam jakimś jeżdżeniu po padoku. mówię o otwartej przestrzeni, luźnej wodzy i kompletnym zaufaniu. mówię o oczach łzawiących z prędkości, mówię o jeździe z sercem na ramieniu. uwielbiałyśmy to wspólnie.
uczyłyśmy się razem, razem zwiedzałyśmy tereny w poszukiwaniu nowych przygód.
z każdym wspólnym wyjazdem poznawałyśmy się coraz lepiej. nawet nie zauważyłam kiedy nasze jazdy stały się bardzo swobodne. pasowałyśmy do siebie i starałyśmy się za każdym razem dać z siebie wszystko.
mimo, że zdarzały się upadki, wypadki i inne różne nieprzewidziane nieprzyjemności, to wiele razy zdarzyło Ci się mnie ratować.
pamiętam dobrze czas, w którym pracowałam całe dnie. mimo, że był to okres, w którym byłam najszczęśliwsza w ciągu całego swojego życia, to wiem, że było to bardzo wyczerpujące.
wstawałam o 8 rano, wsiadałam na rower i jechałam do kamionki żeby zdążyć na 9. wyprowadzałam konie na padok, ścieliłam w boksach, zadawałam pasze, wprowadzałam konie do stajni i koło godziny dziesiątej przyjeżdżały dzieci. potem zajęcia, jazdy, lekcje teoretyczne. około 15 dzieciaki wracały do domu, a ja wyprowadzałam konie na padok i sama szłam ukraść jabłko z sadu na śniadanio-obiad. zwykle na godzinę 17 była lonża, brałam więc Pokusę, siodłałam i robiłam półgodzinną jazdę jakiemuś dzieciakowi. uśmiechałam się, brałam pieniądze, tłumaczyłam jak trzymać wodze i jak się robi półsiad. 
może nie wyglądam, ale uwielbiam uczyć dzieci. są niesamowicie pojętne w porównaniu z dorosłymi.
kiedy jazda się kończyła Pokusa miała pół godziny przerwy. później na godzinę 18 przyjeżdżały osoby na teren. brałam więc z powrotem mojego konia, siodłaliśmy i wyjeżdżaliśmy.
bywało, że miałam dwa, lub trzy tereny pod rząd. kocham jeździć, ale po dziesięciu godzinach fizycznej pracy ciężko jest nadal ogarniać to wszystko.
Pokusa nie raz ratowała mi tyłek kiedy już zupełnie nie miałam siły, a musiałam nadal jeździć i do tego pilnować ludzi za mną. później wracałam do stajni, sprowadzałam konie do stajni, rozdawałam paszę, zamykałam stajnię i sprzątałam w szatni.
później siadałam na rower i kiedy dojeżdżałam do domu było zwykle po 22.
było ciężko, ale kochałam tą pracę ponad życie.
no właśnie; pod koniec wakacji mając świadomość anemii i generalnego wycieńczenia organizmu (mało spałam, źle jadłam, zbyt ciężko pracowałam fizycznie) dalej jeździłam i nikomu nie wspominałam o tym, że mnie to w jakikolwiek sposób przerasta. 
któregoś razu wróciłam z trzeciego z rzędu terenu, rozsiodłałam Pokusę, nakarmiłam konie i sprzątając stajnię zwyczajnie zemdlałam. śmiesznie to musiało wyglądać, bo stałam na środku z miotłą i padłam jak długa na ziemie. 
tym właśnie przypłaciłam mój wakacyjny pracoholizm: tygodniowe przymusowe wolne, kroplówka i groźby lekarza, że przy tak niskim poziomie produkcji krwinek nie powinnam fizycznie pracować.
groźby zostały zignorowane i po pół tygodnia znów byłam w stajni.
konie zawsze dawały mi sens i dzięki nim potrafiłam przetrwać nawet w najcięższych chwilach.



Pokusa jest moją najlepszą nauczycielką i żywym dowodem na to, że wystarczy zaufać, bo wspólnie dużo łatwiej goni się marzenia.




17 marca 2013


tak bardzo tęsknie za tymi czasami~
wróćcie mi dredy, wróćcie mi głos, wróćcie mi chęć do nagrywania czegokolwiek.
nie wiem po jaką cholere ja rozczesałam te dredy, przecież były takie cudne.
a miałam nic nie żałować i jak zawsze chuj.


padam na twarz chyba, boli mnie wszystko i autentycznie zdycham. było nie pić.. aż tyle.

14 marca 2013

And when the angels take me from this world that I was born in,

I’ll say: “none of you look half as good as my girlfriend in the morning"




nie spałam już ponad 48 godzin i jestem tak rozchwiana emocjonalnie, że samą siebie przerażam.
w ciągu kilku sekund mój humor ulega takim zmianom, że aż trudno to odpisać. od godziny dwudziestej drugiej zdążyłam już opłakiwać cierpienie innych ludzi, mieć wyjebane na wszystko, zasypiać na siedząco, biegać po domu i śpiewać, uśmiechać się do swoich myśli i czuć się pusta. to wszystko w ciągu jednej, niecałej godziny. teraz znowu jestem śpiąca i mam nadzieję, że uda mi się przespać chociaż ze 3 godziny.
powoli przestaje kontaktować, myślę więc, że dobrym pomysłem byłoby się teraz położyć. pewnie jeszcze tu wrócę koło czwartej, a może nawet wcześniej. kogo to obchodzi; mnie nie.


Znów płakałam, wczoraj znów płakałam 
Że nie umiem na skrzypcach grać 
I że wszyscy umrzemy wszyscy 
I że któregoś dnia 
Mój syn zostanie całkiem sam
 czwarta nad ranem, a ja znowu pełna życia siadam do pisania bzdur.
przydałam się na coś wczoraj i chyba trochę lepiej się czuję. obejrzałam wszystkie zaległe odcinki xfactora i nie czuję już żalu ani zazdrości. spróbujemy w przyszłym roku. w przyszłym roku nikt mi nie powie, że jestem za młoda. ewentualnie będą mogli powiedzieć, że się nie nadaje. że nie umiem śpiewać, mam za grubą dupę czy cokolwiek. chciałabym wreszcie usłyszeć te cokolwiek. chciałabym usłyszeć, że nie potrafię, że nie mam żadnych szans. wtedy wreszcie miałabym potwierdzenie moich słów i nie czułabym presji by dalej próbować.
wszyscy mają do mnie jakieś oczekiwania odnośnie śpiewu, wszyscy liczą na to, że będę dobra. 
mam dosyć tego momentu, w którym ludzie się pytają "a może umiesz śpiewać?", a wtedy wszyscy moi znajomi "TAK ONA POTRAFI TYLKO POCZEKAJ AŻ USŁYSZYSZ". to miłe, ale to też jest swojego rodzaju presja. to samo na jakichkolwiek zajęciach, bądź konkursach wokalnych. "dużo o tobie słyszałam", "ona śpiewała w tamtym zespole, no wiesz którym", "to oczywiste, że dobrze śpiewa skoro uczy się od dziecka". gdybym mogła z tego miejsca zaapelować do wszystkich: boże nie róbcie tego, ludzie. to jest nie do zniesienia. nieważne, że jestem jedynym odbiorcą, miałam potrzebę niesamowitą by to napisać.
teraz, kiedy moje umiejętności zmalały, bo przestałam ćwiczyć ciężko mi dorównać dawnym oczekiwaniom.
wracam do śpiewania w chórze i wszyscy oczekują fajerwerków, albo bóg wie czego. a ja już tak nie potrafię, zmarnowałam lata pracy. przyznaje się sama przed sobą. zmarnowałam potencjał, zmarnowałam talent. przejebałam swoją szanse na zostanie dyrygentem. przejebałam szanse na pójście do akademii muzycznej. przejebałam szanse na jakąkolwiek przyszłość. i teraz pozostaje tylko pytanie; co teraz?

jakby nie patrzeć sama niszczę sobie życie. miałam wiele szans i z żadnej nie skorzystałam.
mam niecałe szesnaście lat i zero perspektyw, zero planów na przyszłość. jestem tak młoda, a mam wrażenie, że już się kończę. potrafię tylko uciekać i zmieniać kierunek. 
a teraz muszę wrócić i odbudować mosty, które spaliłam uciekając. nie powinno się dwa razy wchodzić do tej samej rzeki, a ja wracam po raz trzeci. wchodzę, a gdy tylko robi się zbyt zobowiązująco uciekam z podkulonym ogonem. coraz krócej wytrzymuje i coraz dalej uciekam. mimo wszystko najbardziej martwi mnie to, że któregoś razu może już nie być do czego wracać.

ciężko mi pisać, siedzę już tutaj dwie godziny. wybiła szósta i pora kończyć na dziś.
za ścianą dzwonią budziki. pora położyć się i poudawać, że jeszcze potrafię spać.


12 marca 2013



"Nieważne, ilu rodziców posiada dziecko, dopóki ludzie oddziałują na nie w pozytywny sposób. 
Ja miałam rodziców, którzy byli w stanie nieustającej wojny ze sobą. 
Nie dali mi nic, prócz chwiejnych podstaw, na których musiałam budować swoje puste, udręczone „ja"."


zalewam się łzami, łykam tabletki
w drodze do pokoju 
znowu zgubiłam siebie
zasypiam z valium pod poduszką
i rispoleptem w żołądku
to nie był dobry dzień.

"Odczuwam za to strach przed dorosłością, przed samotnością w tym wielkim mieszkaniu, pośród tylu płyt kompaktowych, plastikowych reklamówek, kolorowych czasopism, podartych skarpetek i stosów brudnych talerzy pokrywających podłogę równą warstwą. Wiem, że nie mam dokąd uciec, nie mogę zrobić nawet dwóch kroków, żeby się o coś nie potknąć, i wiem, że chcę z tym skończyć. Po prostu skończyć. Nikt mnie nie pokocha, będę żyła sama i sama umrę, donikąd nie dobiegnę i nikim nie zostanę. Nic się nie uda. Obietnica, że po drugiej stronie depresji czeka mnie wspaniałe życie, życie warte przetrwania prób samobójstwa, okaże się fałszywa. Wszystko będzie jednym wielkim oszustwem."

Elizabeth Wurtzel - Kraina Prozaca


 I u mnie nic nowego i usłyszysz to nie raz,
Mówią – widzę jak upadasz, odpowiadam – to nie ja.







od dawna 
bolą mnie żebra i twarz, 
a z każdym oddechem jestem bliżej diabła,
znów, jestem sam jak palec,
już dzisiaj, wiesz wpadłem powiedzieć tylko parę
słów, znikam.

na sercu kamień, z ust cisza
i znów się nie znamy i mijamy wśród pytań

11 marca 2013



" T:  kłamczucha. nie śmiałaś się szczerze od pół roku.
nie dam się zwieść, za dobrze cię znam.
S:  ale ja nie kłamię, śmieje się kiedy mam na to ochotę.
T:  znowu oszukujesz samą siebie. przestań sobie robić krzywdę.
mogę prosić o przysługę? nie znikaj mi, proszę.
S: przepraszam, ale nic nie obiecuję. nie potrzebuję ratunku.
T:  znowu kłamiesz. 
tak naprawdę ciągle liczysz na to, że ktoś się zatrzyma. 
widzę to w twoich oczach, w każdym twoim ruchu i słowie.
S: pozwól więc, bym i ja ciebie o coś poprosiła.
kiedy znowu upadnę w zasięgu twojego wzroku, proszę
nie patrz na mnie więcej."
  Znowu pytasz co u mnie?  
Po raz kolejny rozczarowałam się życiem. 
W momencie kiedy miałam tyle planów dopadła mnie choroba. Czasami wydaje mi się, że jestem przeklęta. Nigdy nie może być dobrze. 
Chcesz wiedzieć co więcej? Uwierz mi, że wolałbyś nie. Nadal chcesz wiedzieć? 
  W takim razie proszę bardzo.

  Dusze się w tym mieście, w tym domu, w tym niezbyt dużym pokoju. Jeszcze bardziej się dusze w sobie. W tym ciele i umyśle. Są noce, w których duszę siebie samą.
Zaciskam coraz ciaśniejszą obręcz wokół umysłu. Nie pozwalam sobie wyobrażać, ani tworzyć. Nie pozwalam sobie rozpamiętywać, płakać czy kaleczyć się. Nie piszę, ponieważ nie mogę czuć, a bez uczuć nie ma pisania. Wyrzucam z umysłu wszystko co zbędne, zostawiam tylko to bez czego nie da się funkcjonować. Głód, senność i zmęczenie - z tego się teraz składam. Chociaż i to powoli zanika. Jestem głodna tylko jeśli przypomnę sobie, że powinnam. Senna nie jestem wcale. Kładę się spać dopiero, gdy mój umysł nie jest już w stanie pracować. 
Za to zmęczenie towarzyszy mi przez cały czas. Niekiedy nawet sen jest męczący. Szczerze, to częściej niż niekiedy. Czasem mam wrażenie, że jestem wyczerpana już po kilku minutach po wstaniu z łóżka, a czasem nie śpię dwie lub trzy noce z rzędu i funkcjonuje prawidłowo.
Wszystko wydaje się być tak bardzo abstrakcyjne. Czas nie jest ważny, dni płyną inaczej. Czuje się jakbym była zawieszona w czasie, a może inaczej; czas leci, lecą dni, a ja zostałam w tyle i nie umiem już go dogonić. Życie biegnie poza mną. Nawet kiedy wychodzę na ulice mam uczucie odrealnienia. Jestem tu jedynie materią, nie ma we mnie ani grama duszy. Nie ma we mnie życia. 
   Może to właśnie dlatego myśli samobójcze zniknęły.
Mój umysł przestał już walczyć, zostało tylko ciało. Ono też wydaje mi się nierzeczywiste, zanika z każdym dniem. Ostatnio zdarza mi się nie myśleć. Jestem zupełnie pusta. Patrze się w ścianę i nic nie czuję. Czasami patrze się godzinami, ale czas już nie ma znaczenia. On płynie, ja zostaje. Jest tylko ściana, ja i pusty wzrok tęskniący za rozumem. Worek kości, ot co.
Coraz częściej słyszę, że jestem pijaczką. Nie zgadzam się, nie piję często. Chciałabym, ale nie mam za co. Mimo to zgadzam się, gdybym tylko miała za co to piłabym codziennie.
Piję, by poczuć, że jeszcze żyję. Że mam jeszcze jakąś kontrole nad tym zdalnie sterowanym workiem kości. A czasem zupełnie na odwrót - żeby na dobre przerwać połączenie z ciałem.
To drugie udaje się zdecydowanie częściej.
Brak mi głębszych wartości, moja moralność upadła zanim na dobre zdążyła powstać. Brakuje mi siebie samej. Brakuje mi pisania, tworzenia, wyobrażeń, domysłów. Brakuje mi myśli, zarówno tych dobrych jak i tych czarniejszych. Brakuje mi uśmiechu, chociaż śmieję się często. Mój śmiech jest teraz zupełnie pusty, nie wyraża on żadnych emocji. Zupełnie tak jak ja sama. 
   Mam bardzo zmęczoną głowę i zaszklone oczy. Codziennie patrze w lustro, nie rozpoznając swojego odbicia. Wiem, że się zmieniłam. Jestem wypaczona. Jestem na skraju wyczerpania.
Stąpam po bardzo cienkiej linie i modle się by upadek nie był bolesny. Nie jestem już sobą. Choroba zrobiła ze mnie obcego człowieka. Nie chciałam się poddawać, ostatnio nawet poprosiłam o pomoc. Moja prośba została zignorowana. Na kolejną nie zdobędę się pewnie przez kolejne cztery lata.
Chociaż teraz brak mi nadziei na kolejne lata. Czasem leżąc w łóżku brak mi nadziei nawet na kolejny dzień. 
Stoję nad przepaścią i jeden mały krok dzieli mnie od nieskończonej wolności.
Często łzawią mi oczy, jednak nie płaczę. Chociaż bardzo bym chciała. Nie ma we mnie już nic ludzkiego. Działam jak maszyna. Jakoś egzystuje; z duszą poza ciałem i złamanym umysłem.
Potrafię pocieszać innych, ale nadal nie umiem znaleźć dla siebie lekarstwa. Chociaż co do lekarstw, to jestem w fazie poszukiwań. Kiedy nie piję ratują mi życie. Jedna na trawienie, druga na wątrobę, trzecia na smutek, czwarta na złość, piąta na rozpacz, szósta, siódma i ósma na sen. Zjadam je wszystkie żeby jakoś funkcjonować, bez nich moje zniszczone ciało uległoby zupełnemu rozkładowi.
Są dni kiedy nie biorę nic. I nie czuję, nie śpię, nie jem. Nie istniejąc czekam na śmierć.
Są noce kiedy pęka mi serce. Wszystko wraca i dusi, krzywdzi i drapie stare rany. Wtedy biorę tabletki i piję, albo tylko biorę więcej tabletek. 
   Czasem staram się zapomnieć o tym wszystkim. Jestem z ludźmi śmieje się. Ląduje w ramionach nie tych, których powinnam. Budzę się nie tam gdzie powinnam.
Zastanawiam się gdzie podziały się moje zasady moralne sprzed jeszcze czterech lat. Czemu teraz już nie liczy się ile wypiję i z kim się obudzę, czemu nie liczy się drugi człowiek. Kiedyś mi zależało na ludziach. Teraz nienawidzę tego gatunku najbardziej ze wszystkich. Co więcej, gardzę ludźmi i manipuluje przy każdej sposobności. Mam dar przekonywania i wykorzystuje go w pełni, czerpiąc zupełnie egoistyczne korzyści.
To wszystko się nie liczy, nic nie jest prawdziwe. Cały czas czuje się jakbym śniła.
Z przemęczenia zdarza mi się zasypiać na siedząco. Kiedy nie śpię więcej niż trzy doby mam halucynacje. Widzę różne osoby, bardzo wyraźnie. Osoby, za którymi podświadomie tęsknie. Dosyć bolesna sprawa.
Jestem wykończona, lepiej położę się spać. Mam nadzieję, że jutro nie nadejdzie zbyt prędko.
Właściwie mogłoby nie nadchodzić wcale.



szósta nad ranem
może sen przyjdzie
może mnie odwiedzisz

czemu cię nie ma na odległość ręki
czemu mówimy do siebie listami
gdy ci to śpiewam u mnie pełnia lata
gdy to usłyszysz będzie środek zimy

czemu się budzę o czwartej nad ranem
i włosy twoje próbuje ugłaskać
lecz nigdzie nie ma twoich włosów

już szósta
nad ranem

Archiwum bloga