30 kwietnia 2013

świadomość możliwości jutrzejszego spotkania z Tobą jest jedyną rzeczą, o której potrafię jeszcze myśleć.

robię coś zupełnie wbrew sobie. jeszcze pół roku temu obiecywałam sobie, że nieważne co się wydarzy, nie wrócę tam. 
a jednak zdecydowałam się pojechać. zrobiłam to na Twoją prośbę. nawet się nie zawahałam. 
śmieję się sama z siebie.
paskudnie się ostatnio czułam przez to, że nie znajdowałam czasu, by zadzwonić. 
w końcu pamiętam jak samotna byłam kiedy sama znajdowałam się w Twoim położeniu. nie chcę byś czuła się podobnie. 
nie gniewasz się, a ja mam coraz większe wyrzuty sumienia. jak mogę tak źle traktować kogoś tak niesamowicie dobrego. jestem straszną osobą.
'właściwie to czekałam na twój telefon'
topnieje. mam w oczach łzy i walczę z całych sił o to, by mój głos nie drżał. tak bardzo żałuję, że jesteś tak daleko. 
tak kurewsko tęsknie. do tego zupełnie egoistycznie mam nadzieję, że ze wzajemnością.
cieszę się, że uda nam się porozmawiać twarzą w twarz. w tej sytuacji to naprawdę wiele.
uciekam cieszyć się dalej. mam nadzieję, że dzisiejszy dzień szybko się skończy. 
tak bardzo nie mogę się doczekać.

28 kwietnia 2013

niesamowicie interesujący dzień coraz intensywniej zmierza ku końcowi.
nie byłam dzisiaj w pracy, w stajni. nie udało mi się zrobić nic poza siedzeniem bez makijażu i dyskutowaniem z matką na temat deficytu ojca w życiu młodego mężczyzny. udało mi się przerazić matkę, nic nowego. cudem udało mi się nie wpaść w histerie wybierając tak bardzo znienawidzony numer. jeszcze większym cudem udało mi się nie szlochać rozmawiając z najukochańszą na świecie osobą. udawałam silną tak długo powtarzając "będzie dobrze. będzie dobrze. jeszcze tylko trochę.", że aż sama zdawałam się w to wierzyć. jestem taka sfrustrowana tym, że nic nie mogę zrobić. kiedy odłożyłam słuchawkę cudowna wiara we wszystkie wypowiedziane wcześniej słowa nagle uleciała i ciężar sytuacji znowu wgniótł mnie w podłogę. bo nie będzie dobrze i nie jeszcze trochę. jeszcze około trzech długich miesięcy. to dla mnie za długo, nie wytrzymam bez ciebie. jak bardzo samolubne są moje myśli, sama siebie nie poznaję. dzień się kończy, a ja trzęsę się ze strachu. gdyby nie to, że udało mi się dziś upić całkiem porządnie to pewnie znów umierałabym z tęsknoty. właściwie to i tak umieram, co to za różnica. alkohol łagodzi skutki twojego niebycia. boję się tak bardzo. skończyły mi się papierosy. szczęśliwie dla moich płuc, mniej szczęśliwie dla moich dłoni nieustannie szukających zajęcia. usta też szukają. to takie żałosne, że aż strach. jedna szklanka dzieli mnie od przyjemnej utraty świadomości, a mimo tego nadal piszę bezbłędnie. zabawne. teraz, kiedy jesteś tak daleko wszystko zdaje się być jeszcze mniej rzeczywiste niż zwykle. nie żeby mi to przeszkadzało. codzienny telefon jakoś trzyma mnie jeszcze przy życiu, chociaż coraz słabiej. zastanawia mnie kto wytrzyma dłużej. trzy pieprzone miesiące. nadal nie mogę sobie tego uzmysłowić. plączą mi się myśli, pewnie jutro będę zaskoczona, że to się tutaj w ogóle zanalazło. miałam nie pić i jak zwykle szlag trafił te wszystkie postanowienia. siedzę tu sama i powoli zmęczenie, brak magnezu objawiający się drgającą powieką, alkohol płynący w żyłach i brak konkretnego posiłku od dwóch dni dają o sobie znać. "zapominasz jeść i nie pracujesz, czy tak trudno ci zrozumieć to, że ona potrzebowała pomocy?" nie trudno zrozumieć, ale szukacie pomocy w złym miejscu. boże, chcę już przestać myśleć. mój umysł zdaje się jakby miał zaraz eksplodować. koniec tych bzdur. pora upić się na dobre.
mam nadzieję, że ten dzień okaże się mniej interesujący. na samą myśl o kolejnym zwrocie akcji w moim nieprawdopodobnie popierdolonym życiu zbiera mi się na wymioty. kiedyś myślałam, że zmiany są dobre.
do niedawna nie miałam pojęcia jak bardzo się myliłam.

26 kwietnia 2013

pierwsza w nocy.
jest ciężej niż się spodziewałam. nie wiem nawet do końca co mam myśleć na temat ostatnich zdarzeń. nie wiem w jaki sposób się do nich odnieść.
wiem jedno.
nie jest przyjaźnie, przyjemnie czy dobrze.
przestałam się starać. przestałam się przepracowywać. 
zachodzą nieodwracalne zmiany i nic z tym nie mogę zrobić.
muszę przeczekać z nadzieją na lepsze jutro.

a co do jutra to trenujemy.
pojeździmy, poskaczemy, może zwiedzimy coś w terenie.
oby tylko nie padało po południu.
chciałabym pojechać na porządny teren. taki z wiatrem we włosach i galopem po polach.
szkoda, że pewnie nie będzie okazji.

ostatnio coraz częściej dochodzę do wniosku, że chciałabym mieć swojego konia.
ale nie młodego tylko tak koło dziesięciu, maksymalnie trzynastu lat.
to by było dużo bardziej opłacalne niż źrebak czy trzylatek. 
nic nie uszczęśliwiłoby mnie bardziej niż niezależność.
myślę, że po wakacjach będzie czas, by o tym pomyśleć.
jeśli nie Pokusa to jakiś inny folblut i byłoby w porządku.
ognisty charakter, sprężyste chody, waleczne usposobienie.
nie chcę idealnego konia. chcę takiego, który będzie stanowił dla mnie wyzwanie.
jeśli zdarzy się szansa uniezależnienia się to z pewnością z niej skorzystam.
czas na wahanie już minął.

24 kwietnia 2013

już prawie trzecia.
leże w łóżku, bo ból nie pozwala mi siedzieć.
jestem tak niemożebnie przemęczona, że nie mam siły na sen. leżę tu pusta i z każdym dniem mam coraz większe wątpliwości odnośnie tego czy jest lepiej. owszem, bywało gorzej, ale to wcale nie oznacza, że teraz jest lepiej. z dnia na dzień zdaje się kończyć moja energia.
nie zamierzalam tak wcześnie się poddawać jednakże nie wiem na jak długo jeszcze starczy mi siły.
to takie desperackie i słabe z mojej strony. te wszystkie myśli, ta frustracja i gorycz wymykajace mi się spod kontroli.
dziś mogę zupełnie szczerze powiedzieć, że jest mi paskudnie. nie wiem czemu, ale tak po prostu jest. nie czuję się potrzebna, nie czuję się zdatna do czegokolwiek. właściwie to nie czuję się wcale.
jestem zupełnie obca dla samej siebie. przerażające.
mam nadzieję, że wschód słońca rozjasni i ociepli chociaż troszkę moje myśli.
nie rozumiem tylko skąd ten zawód, panienko, przecież nigdy nie było łatwo. jak mogłaś pomysleć, że tym razem będzie inaczej? jesteś nikim i tak już pozostanie. biednemu zawsze wiatr w oczy.
koniec użalania się. lepiej w nadziei oczekiwać poranka.
będzie dobrze. musi być.

23 kwietnia 2013

Wpół do trzeciej.

Umieram tylko troszeczkę. Cholernie wszystko mnie boli od niedzieli.
Właściwie to trening był wspaniały. Teren i skoki także. Niestety moje zastałe mięśnie stwierdziły, że po dwugodzinnej jeździe oraz kilkunastu kilometrach na rowerze zafundują mi takie zakwasy, żebym nie mogła wstać z łóżka. 
No i tak właśnie się stało. Cały poniedziałek praktycznie przeleżałam w wannie. W międzyczasie obejrzałam sobie zaległy odcinek xfactora, a przed chwilą skończyłam zakon feniksa. Niestety jestem zbyt zmęczona i rozkojarzona jednocześnie, by czytać. Bardzo mnie to smuci, ale co mogę zrobić. Mogę jedynie czekać, aż to minie i wtedy wrócić do czytania. 
Staram się być dobrej myśli. W końcu to nie może trwać długo.
Niestety dzisiaj kończą się wymówki i narzekanie. Pora pojechać do stajni i się rozruszać.
W stajni zwykło się mówić: 'na kaca najlepsza jest praca', mam nadzieję, że to samo podziała na zakwasy.
Zostaje mi trzymać kciuki, skoro nie podziałała nawet gorąca kąpiel.

Ostatnio coraz częściej myślę, o czymś, co jeszcze w zeszłe wakacje wydawało się być tak bardzo odległe.
Czy mogłabym kupić Pokusę? Czy dałabym radę czegoś jeszcze ją nauczyć? Czy to nie jest właśnie ten odpowiedni koń?
Dręczy mnie to okrutnie. Nie rozumiem czemu to do mnie przedtem nie docierało.
Najgorsze jest to, że teraz zupełnie nie mam na to szans. Jednocześnie mam coraz mniej czasu, ponieważ ten koń młodszy już nie będzie.
Moje myśli są do tego stopnia szalone i desperackie, że powoli stają się coraz bardziej rzeczywiste.
A może mogłabym? Może właśnie wtedy by mi się udało?
Boję się tak myśleć, a jednocześnie nie umiem przestać.
Może w przyszłym roku jak wszystko się troszkę uspokoi i poukłada? Pójdę do szkoły, może tata zechce mi ją kupić? Będzie czas, będą chęci, może nam się uda?
Jestem strasznie skonfundowana. Boże, skąd mi do głowy takie słowa przychodzą. To dowodzi temu, że naprawdę jest ze mną źle. Czuję się osaczona. Nie chcę żeby taki dobry koń się marnował. Czemu wcześniej o tym nie pomyślałam, przecież pracuję z nią od ponad roku.
A może to jednak zbyt krótko? Czy nie wyciągasz zbyt pochopnych wniosków? Co by było gdyby ci się nie udało jej ułożyć? Byłabyś w stanie ją sprzedać?
Pytania bez odpowiedzi nieustannie zaprzątają mi głowę. Atakują mnie w każdej wolnej chwili. Przynajmniej kiedy pracuje mam względny spokój.
A może odczekać rok i spróbować kupić ją w przyszłą wiosnę? Dać sobie jeszcze rok na zastanowienie się, może czas wszystko sam wyjaśni?
Po części tchórzostwem będzie pozostawienie tego problemu, by rozwiązał go czas, aczkolwiek myślę, że lepszego rozwiązania na dzień dzisiejszy nie umiem znaleźć.
Rok. 
To jest dobra liczba. Czas wiele wyjaśnia. Może poprzednia pośpieszna decyzja miała być dla mnie nauczką, by tak tym razem zastanowić się dłużej i lepiej to przemyśleć.
Jeśli nie dam czasowi czasu to czuję, że znowu będę żałować. Nie chcę już nikogo tracić. Drugiej takiej straty, z ręką na sercu, nie przetrzymałabym. To było zbyt ciężkie. Zbyt trudne. 
Zbyt niezrozumiałe. Nie pozwolę, by się powtórzyło.

Pisanie jednak pomaga.
W mojej głowie to wszystko wyglądało tak strasznie, że nie byłam w stanie się z tym zmierzyć. Jednakże tutaj.. Czarno na białym jest inaczej. Prościej. Pomysły i rozwiązania przychodzą same.
To bardzo miła alternatywa, w porównaniu z tym co się działo w mojej głowie. Mnóstwo myśli, mnóstwo pytań i żadnej odpowiedzi.
Chyba podjęłam słuszną decyzję. Mam nadzieję, że nie będę musiała jej żałować.
Póki co wracam do życia teraźniejszością. Pora się skupić na tym co ważne dzisiaj.
A dziś najważniejszy jest sen.

Piętnaście po trzeciej.

21 kwietnia 2013

Jest niedziela, dziewiąta rano, a ja już jestem na nogach.
Wszystko oczywiście za sprawą stajni. 'Odpracowałaś jazdę w zeszłym tygodniu, czemu nie jeździsz?'
No właśnie, Sara, czemu nie jeździsz?
Nie jeżdżę, bo jestem pieprzonym tchórzem i jak pomyślę sobie o treningu na padoku to mój żołądek zaczyna wywracać koziołki, dokładnie tak jak teraz.
Bo właśnie zaraz na taki trening pojadę.
Przynajmniej udało mi się uniknąć jazdy wczoraj przy dwudziestoosobowej publiczności. 
Chociaż było ciężko. 'No pojeździj, chcemy popatrzeć jak pani instruktor skacze!'
A pani instruktor skakałaby co najwyżej z konia po takiej długiej przerwie, ale o tym nie muszą wiedzieć.
Bardzo się stresuje tą jazdą, gdyby nie fakt, że mam mało czasu to z chęcią poszłabym na kolejną fajkę. Szkoda, że nie mogę palić w domu, przynajmniej nie marnowałabym czasu rano.
Dobra, muszę się zbierać. To takie frustrujące, że jadę na przyjemną jazdę, w przyjemny dzień, na przyjemnym koniu i się tak denerwuję. Kiedyś to byłoby nie do pomyślenia, żebym denerwowała się jazdą na Pokusie. 
Bałam się tylko wtedy, kiedy miałam niepewnego konia.
Teraz koń jest dobry, tylko jeździec dupa. Z resztą jak zawsze.
Jadę. Okaże się czy pozostałam tak dobrym jeźdźcem, jak trenerem.

Swoją drogą zrobiłam wczoraj pierwszy trening skokowy właścicielce Bony. 
Ależ byłam zadowolona! Koń umie skakać, tylko właścicielkę trzeba jeszcze poduczyć.
Uczyłyśmy się mierzyć, najeżdżać, zgrywać z koniem i nie wypadać z siodła. O dziwo cały czas ją chwaliłam.
To do mnie niepodobne, bo ja zawsze krzyczę, ale tym razem było tak dobrze, że nie mogłam powstrzymać się przed biciem braw, po udanym przejeździe.
Ta dziewczyna jest niesamowita. Pierwszy raz jechała prawdziwe przeszkody, na tak dzikim koniu i ani razu nie spadła. Nawet kiedy wyłamywała.
Byłam pod wrażeniem.
A dzisiaj (o ile przeżyję moją jazdę) zrobimy jej kolejny trening. Będzie pięknie.


Jestem już prawie spóźniona przez to pisanie. Zamiast się zbierać, to ja wylewam tutaj moją frustrację.
Nie wiem czy na cokolwiek to się zdało, bo nie jest mi jakoś lżej.
Może przeżyję. Byłoby fajnie.

19 kwietnia 2013

Bardzo przyjazny dzień za nami.
Niesamowicie jest po tak długim czasie wrócić na swoje właściwe stanowisko.
Już zapomniałam jak bardzo moja praca potrafi być przyjemna.
Wróciłam do łask, znowu jestem potrzebna. Cieszę się jak dzieciak, bo myślałam, że to "wracanie" zajmie mi co najmniej miesiąc.
Okazało się jednak, że wróciłam już po niecałym tygodniu.
Chyba zacznę powtarzać, że "ciężka praca popłaca" i takie tam.
Jestem wariatką, piszę tutaj codziennie. Piszę o niczym. 
Powinnam zacząć prowadzić jakiś prywatny pamiętnik... to w sumie całkiem dobra myśl.
Nie będę się tu rozwodzić nad tym jak to fantastycznie jest w stajni i jak uwielbiam dzielić się swoją pasją z przyjeżdżającymi do nas ludźmi.
Chcę napisać tylko, że jeśli bym mogła to do końca życia chciałabym już być instruktorem. 
To jedna z tych rzeczy, do których jestem stworzona.
Szkoda tylko, że nie da się z tego wyżyć. Smutne.
Ale teraz nie zajmuję się przyszłością. Teraz jest tylko miejsce na teraźniejszość. Tak jest łatwiej.
Przed chwilą skończyłam oglądać film o powstaniach ludności i protestach we Francji (bodajże lata '60, może '70). 
W tym momencie poważnie zastanawiam się nad tym w jaki sposób wpadł on w moje ręce.
Prawdopodobnie zupełnie przypadkowo na niego trafiłam.
To śmieszne, bo bardzo mi się spodobał...
Pomijając fakt, że nie lubię oglądać filmów. Pomijając to, że wszystkie filmy stricte historyczne mnie nudzą. 
Pomijając chory główny wątek o kazirodczym związku bliźniaków syjamskich, z których jedno ma niebieskie oczy, a drugie brązowe (czy to w ogóle możliwe?). 
Pomijając pierwszoplanowego bohatera, który wszedł w swoistego rodzaju związek z oboma bliźniakami, nie będąc chyba do końca tego świadomym.
Pomijając to wszystko film mi się bardzo podobał.
Był tak nakręcony, że nie mogłam oderwać oczu od ekranu i byłam szczerze zdziwiona kiedy się skończył.
Momentami pozostał niezrozumiały, ale większość była wręcz fenomenalna.
Dawno nie zachwycałam się tak jakimkolwiek filmem. Nie lubię filmów.
Jest mi bardzo dziwnie z tym, że zrobił na mnie takie wrażenie.
Wyciągnęłam z niego zabawny morał: wariat zrozumie wariata, dopóki jeden z nich nie przekroczy progu wyższego wariactwa; innymi słowy jeśli szaleństwo obojga jest na tym samym poziomie to będą się rozumieć, lecz kiedy jeden z nich przejdzie przez umowną granicę, a drugi pozostanie przed nią, wtedy ich drogi się rozejdą.
Nie do opisania.
Swoją drogą chyba zaczynam bredzić. Powinnam iść spać, ale znów jestem zbyt rozemocjonowana, by móc zasnąć.
Cieszęsięcieszę~  Życie jest piękne, kocham swoją pracę i włoskie kino!
Zwariowałam do reszty. Umowna granica została już dawno przekroczona.

18 kwietnia 2013

Kolejny dobry dzień.
Szczęście powoli zaczyna mi wchodzić w nawyk.
Rozmazany makijaż, rozczochrane włosy, połamane paznokcie i uśmiech. Oto cała ja z ostatnich dni.
Prócz potwornego zmęczenia i powracającej co rano migreny jest bardzo dobrze.
Wszystko powoli zaczyna wracać do normy i cieszę się jak dzieciak.
Z każdym dniem jest lepiej. Ludzie doceniają to, że pracuje dwa razy ciężej niż wszyscy i wydarzenia ostatnich miesięcy zaczynają usuwać się cień.
Jestem tak zadowolona i jednocześnie tak wyczerpana, że aż brak mi słów by to opisać.
Coraz mniej śpię i coraz więcej pracuję. Coraz mniej jem i coraz więcej mam energii.
Doskonale zdaję sobie sprawę dlaczego tak się dzieje. I nie mam najmniejszej chęci tego zatrzymywać.
Wiem, że to złe. Wiem, że pan psychiatra nazwałby to epizodem maniakalnym, bądź czymś w tym rodzaju.
Biorąc pod uwagę, że jestem jedynym odbiorcą tego tekstu mogę być ze sobą chociaż raz szczera.
Rozumiem, że jest to rodzaj manii, ale przez ponad pół roku byłam na samym dnie. Teraz nadeszła pora, by nadrobić zaległości w szczęściu. Gwarantowane sześć miesięcy najwyższych obrotów. Za to kochamy afektywną dwubiegunowość. 
Później będzie spadek energii i odpoczynek. Ale to później.
Póki co trzeba się cieszyć tym co mam. Może nie zapracuje się na śmierć, nie zagłodzę się lub nie padnę z wyczerpania. Trzeba być dobrej myśli.
Może nie skończę tym razem w szpitalu. Może będzie inaczej. 
Będę trzymać kciuki za siebie samą.
Na dzień dzisiejszy jest fantastycznie.
Widzę, że mama zaczyna chyba zauważać powoli zmiany w moim zachowaniu. Pewnie będzie się martwić, ale przecież jest tak zapracowana, że nie będzie już miała siły zrobić z tym cokolwiek. Mam nadzieję, że się przyzwyczai.
Jest cudownie - pęka mi głowa. 
Potrzebuję snu - jestem zbyt roztargniona, by zasnąć.

Jutro z powrotem do stajni. Będziemy śmiać się i zapieprzać jak nienormalni. Może nawet uda mi się przełamać i wreszcie wsiąść na Pokusę. 
Muszę wreszcie się zmotywować i być bardziej zdeterminowana, bo jeśli tak dalej pójdzie to jeszcze z miesiąc mi zejdzie na przełamywanie się. 
Trzeba to zrobić jak najszybciej, w końcu do wakacji potrzebuję mieć tego konia w pełni zrobionego, gotowego do pracy.
Musimy nabudować mu mięśnie. Musimy troszkę uspokoić jego temperament.
A co najważniejsze, ja muszę się z nią od nowa zrozumieć.
Na to potrzeba czasu, którego ja nie mam.
Dlatego, droga Saro, zwijaj swój szanowny tyłek i wsiadaj na koń. Obawa przed śmiercią pod kopytami nie jest wytłumaczeniem. 
Było nie zaniedbywać konia to by nie był teraz groźny.
To tyle. Padam na twarz, chyba wypadałoby się położyć. Chociaż przypuszczam, że z obecną energią mogłabym tu pisać jakieś bzdury do rana. Pytanie tylko, po co.
W każdym razie przepiękny dzień się zaczął niecałe trzy godzinki temu.
Niech już taki pozostanie.


O czwartej rano,
jak pożar,
budzi mnie ból.
Wstaję.
Czepiając się ścian wchodzę do łazienki.
Watpię w istnienie Boga,
dobrych ludzi,
ciebie.
Dzwonię do zegarynki.
Jest.

16 kwietnia 2013


moja prawda - te cztery ściany,
nie wiem co zabił we mnie ten azyl
i co mam zażyć by nie być zdanym na los




kolejny słoneczny dzień chwile temu się skończył.
jest dobrze, jest ciepło, jest przyjemnie.
przeszłam dzisiaj ponad 5 kilometrów piechotą, plus tyle samo wracając rowerem. bolą mnie nogi i plecy. bolą mnie dłonie i głowa. 
ale jestem szczęśliwa.

dziś powtórka tego wszystkiego, myślę, że nawet o wiele intensywniejsza. nie mniej jednak przyjemna.
oby tylko pogoda nas nie zawiodła.
zaczniemy wiosenne porządki, ogarniemy konie, wyganiamy Dakara. przy dobrym czasie może nawet uda się pojeździć Bonę... zobaczymy. 
niedługo urodzą nam się małe oślątka. ach, ta wiosna.
coś się kończy, a coś się zaczyna.
to chyba najlepszy sposób opisania tych wydarzeń i tego czasu.
mimo, że w stajni nadal nie jestem mile widziana to jest coraz lepiej. 
miejsce przekleństw i narzekań na długość i intensywność zimy zajęły, cieplejsze z każdym dniem, uśmiechy. 
a już w sobotę odbędzie się ostateczne pojednanie - pierwsze stajenne ognisko. 
będzie gitara, tłuste mięso, przyćmione alkoholem spojrzenia i szczere uśmiechy. 
za to właśnie uwielbiam tych ludzi. tam nie ma miejsca na udawanie. 
jeśli coś zrobisz źle to dostajesz zasłużony opierdol. jeśli zrobisz coś dobrze zobaczysz delikatne uśmiechy i skinienia głowy.
wspaniałym jest dla mnie to jak ciężko wszyscy tam pracują i nigdy nie słyszałam, żeby ktoś przez to się w jakikolwiek sposób wywyższał. nikt nie oczekuje na pochwały. nic nie robimy na pokaz.
konie to niesamowite zwierzęta. nigdy bym nie przypuszczała, że będę robiła tak dużo dla kogokolwiek. 
jednakże one mają w sobie coś, co trzyma mnie przy nich przez tyle lat.
to jedyne zwierzęta, które potrafię zrozumieć, a praca z nimi jest jedną z niewielu rzeczy, które naprawdę mi wychodzą.
znowu się rozczuliłam, nie powinnam robić tego tak często.
póki co jest dobrze i ciesze się z każdego kolejnego dnia. jest po co wstawać, jest po co żyć. nawet jeśli tym czymś miałoby być kolejne rodeo kończące się skręceniem karku.
mimo ryzyka, mimo pustki jaką odczuwam, mimo bezsenności, mimo ciągłego zmęczenia.
wiem, że mimo to wszystko
warto.

15 kwietnia 2013



pozornie szczery
choć nigdy tak jak dziś



już po pierwszej. całkiem ładny dzień mam za sobą.
od ponad godziny walczę z przemożną chęcią położenia się do łóżka. już nawet nie chodzi o sen, zwyczajnie plecy odmawiają mi posłuszeństwa. 
dzisiaj odbyła się pierwsza tegoroczna wizyta pod gruszą, pierwszy zachód słońca w naszym ukochanym miejscu. 
w tym roku wyjątkowo motywująco działa na mnie słońce. 
nie mogę się doczekać, kiedy obejrzymy jego wschód. mam wrażenie jakby ostatni raz, kiedy wspólnie widzieliśmy jak pojawia się na horyzoncie był kilka lat temu. ten rok dłużył się tak niemiłosiernie. strasznie się postarzeliśmy przez ten czas. myślę, że już nigdy nie będziemy mogli spojrzeć na zachody i wschody w ten sam, prosty sposób, w jaki patrzeliśmy przed tym wszystkim.
ociepla się za oknem, topnieją też troszeczkę żale w moim sercu. jest dużo przyjemniej niż było jeszcze kilka dni temu. 
ta zima była stanowczo zbyt długa i zbyt ciężka. myślę, że nie tylko dla mnie. 
była tak długa, że porzuciłam wszelkie nadzieje na nadejście wiosny. porzuciłam nadzieje, że będzie w jakikolwiek sposób lżej na sercu, czy cieplej na duszy. 
ale ociepliło się i wreszcie można zacząć chodzić pod grusze, palić ogniska, jeździć na rowerze do stajni. można spacerować, palić bez rękawiczek, leżeć na kocu wpatrując się w niebo, a z każdym kolejnym dniem będzie coraz wiosenniej.
czas będzie płynął szybciej i mam nadzieję, że zanim się obejrzymy będzie już czerwiec. wtedy będziemy spać w pokoiku, robić ogniska na plaży i śpiewać przy gitarze. będziemy pić piwo i skakać z pomostu do chłodnej wody. będziemy spadać z koni i obijać sobie tyłki. będziemy kraść jabłka i biegać po polach. będziemy robić śmieszne zdjęcia, żeby tylko nie uleciała nam żadna chwila; by pozwolić tej chwili trwać.
ale póki co trzeba cieszyć się tymi skromnymi promykami słońca, które nadal tak słabo grzeją.
mimo to teraz jest więcej powodów, by się cieszyć. 
dziś pierwszy raz w roku uśmiechałam się szczerze.
uważam, że to dobra zapowiedź, a za tą wiosnę, by była jeszcze piękniejsza, bardzo mocno trzymam kciuki.
niech będzie szczęśliwie.

12 kwietnia 2013



Proszę wybaczyć 
że brak mi sił o ciebie walczyć 
bo tak już jest że drogo płaci 
ten który wybrał nic nie tracić.

10 kwietnia 2013



Nie wchodź nagle
do mego pokoju

Zobaczysz niemego
i skrępowanego
świadka miłości
którą zwycięża śmierć

8 kwietnia 2013

niewyobrażalnie ciężko jest wciąż pocieszać i być oparciem, samemu zupełnie sobie nie radząc.
powtarzać, że nie można się poddawać z gorzką świadomością kłamstwa. z całych sił próbować dodać otuchy uśmiechem i ciepłym słowem.
wracam do domu zupełnie wypalona i przeżuta. jak ostatnia łajza słaniająca się, z ledwością stawiam każdy krok. 
po raz kolejny słucham asleep i świat przestaje być tak boleśnie rzeczywisty. łzy ciekną mi po policzkach, choć wcale nie czuję, że płacze. właściwie to przez te piękne cztery minuty nie czuję zupełnie nic. 
cztery minuty nieistnienia dziennie. cztery minuty cichego błagania o szybką śmierć.
a potem wszystko wraca, choć z mniejszą intensywnością i wracam do swych ról: znudzonej córki i przyjaciółki-pocieszycielki. mimo to w moim pokoju - ostoi - nadal pozostaje sama ze sobą. 
nocami ciężko udawać do czterech ścian; ciężko być wściekłym czy smutnym. 
jestem tu sama i tonę w niebycie. jestem tu pusta. jestem tylko ja.
chciałabym na powrót poczuć w sobie gniew, nawet ten najokrutniejszy. chciałabym poczuć ból.
złość mobilizuje i stawia mnie na nogi, potrzebuję jej. potrzebuję jak tlenu, którego ostatnio także zbyt często i zbyt dotkliwie mi brak. 
dzień ledwo się zaczął, a ja już drugi raz rozważam szybką śmierć.
za kilka godzin słońce ponownie pojawi się na horyzoncie, rozpocznie się kolejny dzień, a ja nadal będę pozornie nieugiętą dziewczyną, z cynicznym uśmiechem i dziurą w miejscu serca. 
nie płaczącą, nie współczującą, niemoralnie obojętną; nie-sobą.
chciałabym komuś opowiedzieć co teraz czuję, bo słów mam aż nadto. problem w tym, że twarde dziewczyny nie umieją rozmawiać, przecież same doskonale sobie ze wszystkim radzą.
jedynymi świadkami upadku ich dumy bywają zmięte i pogryzione do bólu, mokre od łez i krzyku
ciepłe poduszki.

6 kwietnia 2013

Sing to me
Sing to me
I don't want to wake up
On my own anymore

Don't feel bad for me
I want you to know
Deep in the cell of my heart
I really want to go

There is another world
There is a better world
Well, there must be
Well, there must be


Bye bye.


znowu nie przychodzi sen, a gdy już się pojawia okazuje się być okrutnie zły.
wstaje dużo bardziej zmęczona niż gdybym nie spała wcale.
chimery na stałe zamieszkały w moim mózgu, pojawiają się gdziekolwiek nie spojrzę. wszystko sprawia mi trudność. 
jak tu mówić o wychodzeniu z domu, kiedy nie jest się pewnym kolejnego oddechu. 
nie wychodzę spod kołdry, aż do niedzieli. to moje dzisiejsze postanowienie.
oczywiście nie zamierzam spać; leżenie z laptopem i zaczytywanie się na śmierć jest dużo bardziej pasjonujące niż jakiś tam sen.
już piąta, dosłownie padam na twarz. 
każdy ruch sprawia mi ból. dawno już nie byłam tak poobijana. człowiek siniak.
zdarte knykcie, wybity palec, krwiaki na kostkach.
kolejna przegrana walka.

5 kwietnia 2013




W żywopłotach codzienności
W ślepych końcach moich dróg
Wiem, że wiedzie moje kroki
Bóg - czy Szatan - na twój próg. 


4 kwietnia 2013


Should I, should I?
Maybe I'll get drunk again
I'll be drunk again
I'll be drunk again

To feel a little love.
najgorsze minuty oczekiwania w moim życiu. sekundy ciągną się niemiłosiernie, a ja raz po raz zapominam jak się oddycha.
nie wiem co więcej mogłam zrobić; zrobiłam to co wydawało mi się w tym wypadku najlepsze. jej życie ponad wszystko. nie dbam o to, czy wniosą na mnie skargi, czy ktokolwiek zarzuci mi, że mój paranoiczny strach o nią był bezsensowny.
drżą mi dłonie i szczękam zębami od godziny, chociaż w pokoju jest całkiem ciepło.

telefon. 
dziewczyna żyje
więcej informacji nie możemy udzielić.

wiem, że jest w szpitalu, bo gdzie indziej mogłaby być skoro nie ma jej w domu. to jednak nie moja paranoja. cholernie się martwię i trzęsę się teraz sto razy bardziej niż przedtem. boje się.
mimo to muszę wytrzymać do jutra, dopiero wtedy się czegoś dowiem. 
dziewczyna żyje,
tylko jak żyje? czy jest podłączona do aparatury, czy oddycha sama, ile ma szwów, bandaży, czy odtrutka została podana na czas, a może gnije od środka?
dławię się tymi pytaniami, duszą mnie, nie pozwalają swobodnie oddychać.
jak tu myśleć o jutrze, kiedy gdzieś tam może właśnie w tej chwili powoli zanika tętno i słabnie puls.

3 kwietnia 2013


Sing me to sleep
And then leave me alone
Don't try to wake me in the morning
'Cause I will be gone
Don't feel bad for me
I want you to know
Deep in the cell of my heart
I will be so glad to go
Sing me to sleep

2 kwietnia 2013


W te wszystkie wieczory spędzone w towarzystwie ciszy i spokoju, pochłaniał książkę za książką, uciekał w świat marzeń, by nie myśleć o własnym życiu. 
Tylko wtedy miał chwilę wytchnienia, nieraz umyślnie czytając do piątej nad ranem, by ukoić krwawiącą duszę. 
Nic nie mogło wypędzić ponurych myśli z jego głowy, nikt nie mógł wypełnić pustki, którą odczuwał.

1 kwietnia 2013




raczej nigdy nie będziemy tym
kim raczej chcielibyśmy być
raczej siedzimy na dachach
bawimy się powietrzem

Archiwum bloga