30 kwietnia 2013
28 kwietnia 2013
nie byłam dzisiaj w pracy, w stajni. nie udało mi się zrobić nic poza siedzeniem bez makijażu i dyskutowaniem z matką na temat deficytu ojca w życiu młodego mężczyzny. udało mi się przerazić matkę, nic nowego. cudem udało mi się nie wpaść w histerie wybierając tak bardzo znienawidzony numer. jeszcze większym cudem udało mi się nie szlochać rozmawiając z najukochańszą na świecie osobą. udawałam silną tak długo powtarzając "będzie dobrze. będzie dobrze. jeszcze tylko trochę.", że aż sama zdawałam się w to wierzyć. jestem taka sfrustrowana tym, że nic nie mogę zrobić. kiedy odłożyłam słuchawkę cudowna wiara we wszystkie wypowiedziane wcześniej słowa nagle uleciała i ciężar sytuacji znowu wgniótł mnie w podłogę. bo nie będzie dobrze i nie jeszcze trochę. jeszcze około trzech długich miesięcy. to dla mnie za długo, nie wytrzymam bez ciebie. jak bardzo samolubne są moje myśli, sama siebie nie poznaję. dzień się kończy, a ja trzęsę się ze strachu. gdyby nie to, że udało mi się dziś upić całkiem porządnie to pewnie znów umierałabym z tęsknoty. właściwie to i tak umieram, co to za różnica. alkohol łagodzi skutki twojego niebycia. boję się tak bardzo. skończyły mi się papierosy. szczęśliwie dla moich płuc, mniej szczęśliwie dla moich dłoni nieustannie szukających zajęcia. usta też szukają. to takie żałosne, że aż strach. jedna szklanka dzieli mnie od przyjemnej utraty świadomości, a mimo tego nadal piszę bezbłędnie. zabawne. teraz, kiedy jesteś tak daleko wszystko zdaje się być jeszcze mniej rzeczywiste niż zwykle. nie żeby mi to przeszkadzało. codzienny telefon jakoś trzyma mnie jeszcze przy życiu, chociaż coraz słabiej. zastanawia mnie kto wytrzyma dłużej. trzy pieprzone miesiące. nadal nie mogę sobie tego uzmysłowić. plączą mi się myśli, pewnie jutro będę zaskoczona, że to się tutaj w ogóle zanalazło. miałam nie pić i jak zwykle szlag trafił te wszystkie postanowienia. siedzę tu sama i powoli zmęczenie, brak magnezu objawiający się drgającą powieką, alkohol płynący w żyłach i brak konkretnego posiłku od dwóch dni dają o sobie znać. "zapominasz jeść i nie pracujesz, czy tak trudno ci zrozumieć to, że ona potrzebowała pomocy?" nie trudno zrozumieć, ale szukacie pomocy w złym miejscu. boże, chcę już przestać myśleć. mój umysł zdaje się jakby miał zaraz eksplodować. koniec tych bzdur. pora upić się na dobre.
mam nadzieję, że ten dzień okaże się mniej interesujący. na samą myśl o kolejnym zwrocie akcji w moim nieprawdopodobnie popierdolonym życiu zbiera mi się na wymioty. kiedyś myślałam, że zmiany są dobre.
do niedawna nie miałam pojęcia jak bardzo się myliłam.
26 kwietnia 2013
jest ciężej niż się spodziewałam. nie wiem nawet do końca co mam myśleć na temat ostatnich zdarzeń. nie wiem w jaki sposób się do nich odnieść.
wiem jedno.
nie jest przyjaźnie, przyjemnie czy dobrze.
przestałam się starać. przestałam się przepracowywać.
zachodzą nieodwracalne zmiany i nic z tym nie mogę zrobić.
muszę przeczekać z nadzieją na lepsze jutro.
a co do jutra to trenujemy.
pojeździmy, poskaczemy, może zwiedzimy coś w terenie.
oby tylko nie padało po południu.
chciałabym pojechać na porządny teren. taki z wiatrem we włosach i galopem po polach.
szkoda, że pewnie nie będzie okazji.
ostatnio coraz częściej dochodzę do wniosku, że chciałabym mieć swojego konia.
ale nie młodego tylko tak koło dziesięciu, maksymalnie trzynastu lat.
to by było dużo bardziej opłacalne niż źrebak czy trzylatek.
nic nie uszczęśliwiłoby mnie bardziej niż niezależność.
myślę, że po wakacjach będzie czas, by o tym pomyśleć.
jeśli nie Pokusa to jakiś inny folblut i byłoby w porządku.
ognisty charakter, sprężyste chody, waleczne usposobienie.
nie chcę idealnego konia. chcę takiego, który będzie stanowił dla mnie wyzwanie.
jeśli zdarzy się szansa uniezależnienia się to z pewnością z niej skorzystam.
czas na wahanie już minął.
24 kwietnia 2013
już prawie trzecia.
leże w łóżku, bo ból nie pozwala mi siedzieć.
jestem tak niemożebnie przemęczona, że nie mam siły na sen. leżę tu pusta i z każdym dniem mam coraz większe wątpliwości odnośnie tego czy jest lepiej. owszem, bywało gorzej, ale to wcale nie oznacza, że teraz jest lepiej. z dnia na dzień zdaje się kończyć moja energia.
nie zamierzalam tak wcześnie się poddawać jednakże nie wiem na jak długo jeszcze starczy mi siły.
to takie desperackie i słabe z mojej strony. te wszystkie myśli, ta frustracja i gorycz wymykajace mi się spod kontroli.
dziś mogę zupełnie szczerze powiedzieć, że jest mi paskudnie. nie wiem czemu, ale tak po prostu jest. nie czuję się potrzebna, nie czuję się zdatna do czegokolwiek. właściwie to nie czuję się wcale.
jestem zupełnie obca dla samej siebie. przerażające.
mam nadzieję, że wschód słońca rozjasni i ociepli chociaż troszkę moje myśli.
nie rozumiem tylko skąd ten zawód, panienko, przecież nigdy nie było łatwo. jak mogłaś pomysleć, że tym razem będzie inaczej? jesteś nikim i tak już pozostanie. biednemu zawsze wiatr w oczy.
koniec użalania się. lepiej w nadziei oczekiwać poranka.
będzie dobrze. musi być.
23 kwietnia 2013
Właściwie to trening był wspaniały. Teren i skoki także. Niestety moje zastałe mięśnie stwierdziły, że po dwugodzinnej jeździe oraz kilkunastu kilometrach na rowerze zafundują mi takie zakwasy, żebym nie mogła wstać z łóżka.
No i tak właśnie się stało. Cały poniedziałek praktycznie przeleżałam w wannie. W międzyczasie obejrzałam sobie zaległy odcinek xfactora, a przed chwilą skończyłam zakon feniksa. Niestety jestem zbyt zmęczona i rozkojarzona jednocześnie, by czytać. Bardzo mnie to smuci, ale co mogę zrobić. Mogę jedynie czekać, aż to minie i wtedy wrócić do czytania.
Staram się być dobrej myśli. W końcu to nie może trwać długo.
Niestety dzisiaj kończą się wymówki i narzekanie. Pora pojechać do stajni i się rozruszać.
W stajni zwykło się mówić: 'na kaca najlepsza jest praca', mam nadzieję, że to samo podziała na zakwasy.
Zostaje mi trzymać kciuki, skoro nie podziałała nawet gorąca kąpiel.
Ostatnio coraz częściej myślę, o czymś, co jeszcze w zeszłe wakacje wydawało się być tak bardzo odległe.
Czy mogłabym kupić Pokusę? Czy dałabym radę czegoś jeszcze ją nauczyć? Czy to nie jest właśnie ten odpowiedni koń?
Dręczy mnie to okrutnie. Nie rozumiem czemu to do mnie przedtem nie docierało.
Najgorsze jest to, że teraz zupełnie nie mam na to szans. Jednocześnie mam coraz mniej czasu, ponieważ ten koń młodszy już nie będzie.
Moje myśli są do tego stopnia szalone i desperackie, że powoli stają się coraz bardziej rzeczywiste.
A może mogłabym? Może właśnie wtedy by mi się udało?
Boję się tak myśleć, a jednocześnie nie umiem przestać.
Może w przyszłym roku jak wszystko się troszkę uspokoi i poukłada? Pójdę do szkoły, może tata zechce mi ją kupić? Będzie czas, będą chęci, może nam się uda?
Jestem strasznie skonfundowana. Boże, skąd mi do głowy takie słowa przychodzą. To dowodzi temu, że naprawdę jest ze mną źle. Czuję się osaczona. Nie chcę żeby taki dobry koń się marnował. Czemu wcześniej o tym nie pomyślałam, przecież pracuję z nią od ponad roku.
A może to jednak zbyt krótko? Czy nie wyciągasz zbyt pochopnych wniosków? Co by było gdyby ci się nie udało jej ułożyć? Byłabyś w stanie ją sprzedać?
Pytania bez odpowiedzi nieustannie zaprzątają mi głowę. Atakują mnie w każdej wolnej chwili. Przynajmniej kiedy pracuje mam względny spokój.
A może odczekać rok i spróbować kupić ją w przyszłą wiosnę? Dać sobie jeszcze rok na zastanowienie się, może czas wszystko sam wyjaśni?
Po części tchórzostwem będzie pozostawienie tego problemu, by rozwiązał go czas, aczkolwiek myślę, że lepszego rozwiązania na dzień dzisiejszy nie umiem znaleźć.
Rok.
To jest dobra liczba. Czas wiele wyjaśnia. Może poprzednia pośpieszna decyzja miała być dla mnie nauczką, by tak tym razem zastanowić się dłużej i lepiej to przemyśleć.
Jeśli nie dam czasowi czasu to czuję, że znowu będę żałować. Nie chcę już nikogo tracić. Drugiej takiej straty, z ręką na sercu, nie przetrzymałabym. To było zbyt ciężkie. Zbyt trudne.
Zbyt niezrozumiałe. Nie pozwolę, by się powtórzyło.
Pisanie jednak pomaga.
W mojej głowie to wszystko wyglądało tak strasznie, że nie byłam w stanie się z tym zmierzyć. Jednakże tutaj.. Czarno na białym jest inaczej. Prościej. Pomysły i rozwiązania przychodzą same.
To bardzo miła alternatywa, w porównaniu z tym co się działo w mojej głowie. Mnóstwo myśli, mnóstwo pytań i żadnej odpowiedzi.
Chyba podjęłam słuszną decyzję. Mam nadzieję, że nie będę musiała jej żałować.
Póki co wracam do życia teraźniejszością. Pora się skupić na tym co ważne dzisiaj.
A dziś najważniejszy jest sen.
22 kwietnia 2013
21 kwietnia 2013
Wszystko oczywiście za sprawą stajni. 'Odpracowałaś jazdę w zeszłym tygodniu, czemu nie jeździsz?'
No właśnie, Sara, czemu nie jeździsz?
Nie jeżdżę, bo jestem pieprzonym tchórzem i jak pomyślę sobie o treningu na padoku to mój żołądek zaczyna wywracać koziołki, dokładnie tak jak teraz.
Bo właśnie zaraz na taki trening pojadę.
Przynajmniej udało mi się uniknąć jazdy wczoraj przy dwudziestoosobowej publiczności.
Chociaż było ciężko. 'No pojeździj, chcemy popatrzeć jak pani instruktor skacze!'
A pani instruktor skakałaby co najwyżej z konia po takiej długiej przerwie, ale o tym nie muszą wiedzieć.
Bardzo się stresuje tą jazdą, gdyby nie fakt, że mam mało czasu to z chęcią poszłabym na kolejną fajkę. Szkoda, że nie mogę palić w domu, przynajmniej nie marnowałabym czasu rano.
Dobra, muszę się zbierać. To takie frustrujące, że jadę na przyjemną jazdę, w przyjemny dzień, na przyjemnym koniu i się tak denerwuję. Kiedyś to byłoby nie do pomyślenia, żebym denerwowała się jazdą na Pokusie.
Bałam się tylko wtedy, kiedy miałam niepewnego konia.
Teraz koń jest dobry, tylko jeździec dupa. Z resztą jak zawsze.
Jadę. Okaże się czy pozostałam tak dobrym jeźdźcem, jak trenerem.
Swoją drogą zrobiłam wczoraj pierwszy trening skokowy właścicielce Bony.
Ależ byłam zadowolona! Koń umie skakać, tylko właścicielkę trzeba jeszcze poduczyć.
Uczyłyśmy się mierzyć, najeżdżać, zgrywać z koniem i nie wypadać z siodła. O dziwo cały czas ją chwaliłam.
To do mnie niepodobne, bo ja zawsze krzyczę, ale tym razem było tak dobrze, że nie mogłam powstrzymać się przed biciem braw, po udanym przejeździe.
Ta dziewczyna jest niesamowita. Pierwszy raz jechała prawdziwe przeszkody, na tak dzikim koniu i ani razu nie spadła. Nawet kiedy wyłamywała.
Byłam pod wrażeniem.
A dzisiaj (o ile przeżyję moją jazdę) zrobimy jej kolejny trening. Będzie pięknie.
Jestem już prawie spóźniona przez to pisanie. Zamiast się zbierać, to ja wylewam tutaj moją frustrację.
Nie wiem czy na cokolwiek to się zdało, bo nie jest mi jakoś lżej.
Może przeżyję. Byłoby fajnie.
19 kwietnia 2013
18 kwietnia 2013
Szczęście powoli zaczyna mi wchodzić w nawyk.
Rozmazany makijaż, rozczochrane włosy, połamane paznokcie i uśmiech. Oto cała ja z ostatnich dni.
Prócz potwornego zmęczenia i powracającej co rano migreny jest bardzo dobrze.
Wszystko powoli zaczyna wracać do normy i cieszę się jak dzieciak.
Z każdym dniem jest lepiej. Ludzie doceniają to, że pracuje dwa razy ciężej niż wszyscy i wydarzenia ostatnich miesięcy zaczynają usuwać się cień.
Jestem tak zadowolona i jednocześnie tak wyczerpana, że aż brak mi słów by to opisać.
Coraz mniej śpię i coraz więcej pracuję. Coraz mniej jem i coraz więcej mam energii.
Doskonale zdaję sobie sprawę dlaczego tak się dzieje. I nie mam najmniejszej chęci tego zatrzymywać.
Wiem, że to złe. Wiem, że pan psychiatra nazwałby to epizodem maniakalnym, bądź czymś w tym rodzaju.
Biorąc pod uwagę, że jestem jedynym odbiorcą tego tekstu mogę być ze sobą chociaż raz szczera.
Rozumiem, że jest to rodzaj manii, ale przez ponad pół roku byłam na samym dnie. Teraz nadeszła pora, by nadrobić zaległości w szczęściu. Gwarantowane sześć miesięcy najwyższych obrotów. Za to kochamy afektywną dwubiegunowość.
Później będzie spadek energii i odpoczynek. Ale to później.
Póki co trzeba się cieszyć tym co mam. Może nie zapracuje się na śmierć, nie zagłodzę się lub nie padnę z wyczerpania. Trzeba być dobrej myśli.
Może nie skończę tym razem w szpitalu. Może będzie inaczej.
Będę trzymać kciuki za siebie samą.
Muszę wreszcie się zmotywować i być bardziej zdeterminowana, bo jeśli tak dalej pójdzie to jeszcze z miesiąc mi zejdzie na przełamywanie się.
Trzeba to zrobić jak najszybciej, w końcu do wakacji potrzebuję mieć tego konia w pełni zrobionego, gotowego do pracy.
Musimy nabudować mu mięśnie. Musimy troszkę uspokoić jego temperament.
A co najważniejsze, ja muszę się z nią od nowa zrozumieć.
Na to potrzeba czasu, którego ja nie mam.
Dlatego, droga Saro, zwijaj swój szanowny tyłek i wsiadaj na koń. Obawa przed śmiercią pod kopytami nie jest wytłumaczeniem.
Było nie zaniedbywać konia to by nie był teraz groźny.
To tyle. Padam na twarz, chyba wypadałoby się położyć. Chociaż przypuszczam, że z obecną energią mogłabym tu pisać jakieś bzdury do rana. Pytanie tylko, po co.
W każdym razie przepiękny dzień się zaczął niecałe trzy godzinki temu.
Niech już taki pozostanie.
16 kwietnia 2013
nie wiem co zabił we mnie ten azyl
i co mam zażyć by nie być zdanym na los
niedługo urodzą nam się małe oślątka. ach, ta wiosna.
to chyba najlepszy sposób opisania tych wydarzeń i tego czasu.
miejsce przekleństw i narzekań na długość i intensywność zimy zajęły, cieplejsze z każdym dniem, uśmiechy.
za to właśnie uwielbiam tych ludzi. tam nie ma miejsca na udawanie.
15 kwietnia 2013
choć nigdy tak jak dziś
dzisiaj odbyła się pierwsza tegoroczna wizyta pod gruszą, pierwszy zachód słońca w naszym ukochanym miejscu.
nie mogę się doczekać, kiedy obejrzymy jego wschód. mam wrażenie jakby ostatni raz, kiedy wspólnie widzieliśmy jak pojawia się na horyzoncie był kilka lat temu. ten rok dłużył się tak niemiłosiernie. strasznie się postarzeliśmy przez ten czas. myślę, że już nigdy nie będziemy mogli spojrzeć na zachody i wschody w ten sam, prosty sposób, w jaki patrzeliśmy przed tym wszystkim.
ta zima była stanowczo zbyt długa i zbyt ciężka. myślę, że nie tylko dla mnie.
12 kwietnia 2013
11 kwietnia 2013
10 kwietnia 2013
8 kwietnia 2013
powtarzać, że nie można się poddawać z gorzką świadomością kłamstwa. z całych sił próbować dodać otuchy uśmiechem i ciepłym słowem.
wracam do domu zupełnie wypalona i przeżuta. jak ostatnia łajza słaniająca się, z ledwością stawiam każdy krok.
po raz kolejny słucham asleep i świat przestaje być tak boleśnie rzeczywisty. łzy ciekną mi po policzkach, choć wcale nie czuję, że płacze. właściwie to przez te piękne cztery minuty nie czuję zupełnie nic.
cztery minuty nieistnienia dziennie. cztery minuty cichego błagania o szybką śmierć.
a potem wszystko wraca, choć z mniejszą intensywnością i wracam do swych ról: znudzonej córki i przyjaciółki-pocieszycielki. mimo to w moim pokoju - ostoi - nadal pozostaje sama ze sobą.
nocami ciężko udawać do czterech ścian; ciężko być wściekłym czy smutnym.
jestem tu sama i tonę w niebycie. jestem tu pusta. jestem tylko ja.
chciałabym na powrót poczuć w sobie gniew, nawet ten najokrutniejszy. chciałabym poczuć ból.
złość mobilizuje i stawia mnie na nogi, potrzebuję jej. potrzebuję jak tlenu, którego ostatnio także zbyt często i zbyt dotkliwie mi brak.
dzień ledwo się zaczął, a ja już drugi raz rozważam szybką śmierć.
za kilka godzin słońce ponownie pojawi się na horyzoncie, rozpocznie się kolejny dzień, a ja nadal będę pozornie nieugiętą dziewczyną, z cynicznym uśmiechem i dziurą w miejscu serca.
nie płaczącą, nie współczującą, niemoralnie obojętną; nie-sobą.
chciałabym komuś opowiedzieć co teraz czuję, bo słów mam aż nadto. problem w tym, że twarde dziewczyny nie umieją rozmawiać, przecież same doskonale sobie ze wszystkim radzą.
jedynymi świadkami upadku ich dumy bywają zmięte i pogryzione do bólu, mokre od łez i krzyku
ciepłe poduszki.
6 kwietnia 2013
5 kwietnia 2013
4 kwietnia 2013
nie wiem co więcej mogłam zrobić; zrobiłam to co wydawało mi się w tym wypadku najlepsze. jej życie ponad wszystko. nie dbam o to, czy wniosą na mnie skargi, czy ktokolwiek zarzuci mi, że mój paranoiczny strach o nią był bezsensowny.
drżą mi dłonie i szczękam zębami od godziny, chociaż w pokoju jest całkiem ciepło.
telefon.
dziewczyna żyje,
więcej informacji nie możemy udzielić.
wiem, że jest w szpitalu, bo gdzie indziej mogłaby być skoro nie ma jej w domu. to jednak nie moja paranoja. cholernie się martwię i trzęsę się teraz sto razy bardziej niż przedtem. boje się.
mimo to muszę wytrzymać do jutra, dopiero wtedy się czegoś dowiem.
dziewczyna żyje,
tylko jak żyje? czy jest podłączona do aparatury, czy oddycha sama, ile ma szwów, bandaży, czy odtrutka została podana na czas, a może gnije od środka?
dławię się tymi pytaniami, duszą mnie, nie pozwalają swobodnie oddychać.
jak tu myśleć o jutrze, kiedy gdzieś tam może właśnie w tej chwili powoli zanika tętno i słabnie puls.
3 kwietnia 2013
2 kwietnia 2013
Archiwum bloga
-
▼
2013
(162)
- ► października (5)
-
▼
kwietnia
(28)
- świadomość możliwości jutrzejszego spotkania z To...
- niesamowicie interesujący dzień coraz intensywniej...
- pierwsza w nocy. jest ciężej niż się spodziewałam....
- już prawie trzecia. leże w łóżku, bo ból nie pozw...
- Wpół do trzeciej. Umieram tylko troszeczkę. Cho...
- Jest niedziela, dziewiąta rano, a ja już jestem na...
- Bardzo przyjazny dzień za nami. Niesamowicie jes...
- Kolejny dobry dzień. Szczęście powoli zaczyna mi w...
- O czwartej rano, jak pożar, budzi mnie ból. ...
- moja prawda - te cztery ściany, nie wiem co zabił...
- pozornie szczery choć nigdy tak jak dziś ...
- Proszę wybaczyć że brak mi sił o ciebie wal...
- - Nie ma obawy, córeczko. Śmierci nie ...
- Jestem tak pusty że można wybudować w moim wnętr...
- miałem sen czarniejszy niż kosmos gorszy od zła,...
- Nie wchodź nagle do mego pokoju Zobaczysz nieme...
- W ofercie mam tylko Nienawiść lub miłość ...
- niewyobrażalnie ciężko jest wciąż pocieszać i być ...
- Sing to me Sing to me I don't want to wake up ...
- znowu nie przychodzi sen, a gdy już się pojawia...
- W żywopłotach codzienności W ślepych końcac...
- Should I, should I? Maybe I'll get drunk again...
- najgorsze minuty oczekiwania w moim życiu. sekundy...
- Sing me to sleep And then leave me alone Don't...
- W te wszystkie wieczory spędzone w towarzystwie...
- raczej nigdy nie będziemy tym kim raczej c...