11 marca 2018

miękkością płatków różanych
zwilżonych rosy kropelką ozdobną
pada deszcz muśnięć nieśmiałych 
wraz z nim - moja samotność

w ustach przygryzam przekleństwa i chwalę
oddechem urwanym, uśmiechem serdecznym
gdy wśród poduszek spoglądasz ospale

płatki różane - twoja obecność

21 stycznia 2018

  dziś mogłabym przysiąc, że wpadłam w jakąś pętle czasową i wszystko mi wraca, nawet ludzie wracają. te same rozmowy, te same zachowania, te same emocje. niech mnie ktoś uszczypnie proszę, bo to wszystko zdaje się być tak nierealne, tak niemożliwe, tak nieprawdopodobne.
czasami myślę, że życie jest jak ciągła podróź pod gorę. ciągle pędzimy wyżej i wyżej, zostawiając przeszłość za sobą w dole. bywają jednak wieczory takie jak ten kiedy zza naszych pleców wyłania się cień przeszłości, ciągnie cię za nogę i nagle budzisz się gdzieś kompletnie indziej z obdartymi kolanami, dziesiątką siniaków i pełnymi ustami piachu w innej czasoprzestrzeni. leżysz tam kompletnie bezradny, a stare blizny otwierają się, zaczynają krwawić zupełnie jak kiedyś. burzą się wszystkie bariery ochronne, które tak skrupulatnie budowałeś od tego czasu i zostajesz nagi sam ze swoimi emocjami, nie ma tu już miejsca na żadne oszukiwanie. otwierasz się więc samemu jak jedna z tych blizn i plujesz czystą krwią.
  właśnie w tym miejscu się znalazłam, dokładnie to robię teraz. pluję emocjami, które myślałam, że już dawno przestały istnieć. śmieszne. potrzebuje snu żeby poukładać sobie w głowie wszystko co dziś się wydarzyło.
odchodzę od siebie, odchodzę od zmysłów. tak wiele się zmieniło, a jednocześnie jakby nic kompletnie. nie wiem co jest snem, a co rzeczywistością.
  niech post ten będzie świadectwem, że ta noc wydarzyła się naprawdę.

umarłam z czułości, że pamiętasz.
umarłam z czułości, że jesteś.
umarłam z uśmiechem szaleńca.

20 stycznia 2018

   wróciłam tutaj po latach niebytu.
czytałam i mojemu zdziwieniu nie było końca. tak wiele się zmieniło, a tak wiele pozostało kompletnie takie samo. uświadomiłam sobie, że niektóre schematy na stałe utarte są w mojej naturze i tak właśnie teraz po czterech latach od konkretniejszych postów znajduje się w tym samym punkcie mojego autodestrukcyjnego schematu.
   jest prawie siódma rano, a ja piszę. noce znów są bezsenne, miłości raczej ciężkie do przełknięcia, zima zbyt długa. zgubiłam się gdzieś w chaosie moich uczuć i zmian, które mnie spotkały. jestem tysiąc przeszło kilometrów od miejsca, w którym zwykłam pisać w tamtych latach, a jednak cień choroby zdołał mnie znaleźć nawet tutaj.
postarzałam się, niekoniecznie jednak zmądrzałam. z wiekiem doceniłam przyjemność płynącą z pisania na papierze, zapomniałam więc o miejscach takich jak to.
pismo odręczne ma jednak to do siebie, że blednie. wszystkie moje dzienniki, które starannie spisywałam na przestrzeni lat odeszły w niepamięć przez moje destrukcyjne epizody, myślę więc, że spisywanie chociaż drobnych fragmentów przeżyć tutaj jest dobrym pomysłem.

   jestem kompletnym bałganem i myślę, że czeka mnie jeszcze długa droga nim uda mi się odnaleźć i dojść do siebie.