11 marca 2013

  Znowu pytasz co u mnie?  
Po raz kolejny rozczarowałam się życiem. 
W momencie kiedy miałam tyle planów dopadła mnie choroba. Czasami wydaje mi się, że jestem przeklęta. Nigdy nie może być dobrze. 
Chcesz wiedzieć co więcej? Uwierz mi, że wolałbyś nie. Nadal chcesz wiedzieć? 
  W takim razie proszę bardzo.

  Dusze się w tym mieście, w tym domu, w tym niezbyt dużym pokoju. Jeszcze bardziej się dusze w sobie. W tym ciele i umyśle. Są noce, w których duszę siebie samą.
Zaciskam coraz ciaśniejszą obręcz wokół umysłu. Nie pozwalam sobie wyobrażać, ani tworzyć. Nie pozwalam sobie rozpamiętywać, płakać czy kaleczyć się. Nie piszę, ponieważ nie mogę czuć, a bez uczuć nie ma pisania. Wyrzucam z umysłu wszystko co zbędne, zostawiam tylko to bez czego nie da się funkcjonować. Głód, senność i zmęczenie - z tego się teraz składam. Chociaż i to powoli zanika. Jestem głodna tylko jeśli przypomnę sobie, że powinnam. Senna nie jestem wcale. Kładę się spać dopiero, gdy mój umysł nie jest już w stanie pracować. 
Za to zmęczenie towarzyszy mi przez cały czas. Niekiedy nawet sen jest męczący. Szczerze, to częściej niż niekiedy. Czasem mam wrażenie, że jestem wyczerpana już po kilku minutach po wstaniu z łóżka, a czasem nie śpię dwie lub trzy noce z rzędu i funkcjonuje prawidłowo.
Wszystko wydaje się być tak bardzo abstrakcyjne. Czas nie jest ważny, dni płyną inaczej. Czuje się jakbym była zawieszona w czasie, a może inaczej; czas leci, lecą dni, a ja zostałam w tyle i nie umiem już go dogonić. Życie biegnie poza mną. Nawet kiedy wychodzę na ulice mam uczucie odrealnienia. Jestem tu jedynie materią, nie ma we mnie ani grama duszy. Nie ma we mnie życia. 
   Może to właśnie dlatego myśli samobójcze zniknęły.
Mój umysł przestał już walczyć, zostało tylko ciało. Ono też wydaje mi się nierzeczywiste, zanika z każdym dniem. Ostatnio zdarza mi się nie myśleć. Jestem zupełnie pusta. Patrze się w ścianę i nic nie czuję. Czasami patrze się godzinami, ale czas już nie ma znaczenia. On płynie, ja zostaje. Jest tylko ściana, ja i pusty wzrok tęskniący za rozumem. Worek kości, ot co.
Coraz częściej słyszę, że jestem pijaczką. Nie zgadzam się, nie piję często. Chciałabym, ale nie mam za co. Mimo to zgadzam się, gdybym tylko miała za co to piłabym codziennie.
Piję, by poczuć, że jeszcze żyję. Że mam jeszcze jakąś kontrole nad tym zdalnie sterowanym workiem kości. A czasem zupełnie na odwrót - żeby na dobre przerwać połączenie z ciałem.
To drugie udaje się zdecydowanie częściej.
Brak mi głębszych wartości, moja moralność upadła zanim na dobre zdążyła powstać. Brakuje mi siebie samej. Brakuje mi pisania, tworzenia, wyobrażeń, domysłów. Brakuje mi myśli, zarówno tych dobrych jak i tych czarniejszych. Brakuje mi uśmiechu, chociaż śmieję się często. Mój śmiech jest teraz zupełnie pusty, nie wyraża on żadnych emocji. Zupełnie tak jak ja sama. 
   Mam bardzo zmęczoną głowę i zaszklone oczy. Codziennie patrze w lustro, nie rozpoznając swojego odbicia. Wiem, że się zmieniłam. Jestem wypaczona. Jestem na skraju wyczerpania.
Stąpam po bardzo cienkiej linie i modle się by upadek nie był bolesny. Nie jestem już sobą. Choroba zrobiła ze mnie obcego człowieka. Nie chciałam się poddawać, ostatnio nawet poprosiłam o pomoc. Moja prośba została zignorowana. Na kolejną nie zdobędę się pewnie przez kolejne cztery lata.
Chociaż teraz brak mi nadziei na kolejne lata. Czasem leżąc w łóżku brak mi nadziei nawet na kolejny dzień. 
Stoję nad przepaścią i jeden mały krok dzieli mnie od nieskończonej wolności.
Często łzawią mi oczy, jednak nie płaczę. Chociaż bardzo bym chciała. Nie ma we mnie już nic ludzkiego. Działam jak maszyna. Jakoś egzystuje; z duszą poza ciałem i złamanym umysłem.
Potrafię pocieszać innych, ale nadal nie umiem znaleźć dla siebie lekarstwa. Chociaż co do lekarstw, to jestem w fazie poszukiwań. Kiedy nie piję ratują mi życie. Jedna na trawienie, druga na wątrobę, trzecia na smutek, czwarta na złość, piąta na rozpacz, szósta, siódma i ósma na sen. Zjadam je wszystkie żeby jakoś funkcjonować, bez nich moje zniszczone ciało uległoby zupełnemu rozkładowi.
Są dni kiedy nie biorę nic. I nie czuję, nie śpię, nie jem. Nie istniejąc czekam na śmierć.
Są noce kiedy pęka mi serce. Wszystko wraca i dusi, krzywdzi i drapie stare rany. Wtedy biorę tabletki i piję, albo tylko biorę więcej tabletek. 
   Czasem staram się zapomnieć o tym wszystkim. Jestem z ludźmi śmieje się. Ląduje w ramionach nie tych, których powinnam. Budzę się nie tam gdzie powinnam.
Zastanawiam się gdzie podziały się moje zasady moralne sprzed jeszcze czterech lat. Czemu teraz już nie liczy się ile wypiję i z kim się obudzę, czemu nie liczy się drugi człowiek. Kiedyś mi zależało na ludziach. Teraz nienawidzę tego gatunku najbardziej ze wszystkich. Co więcej, gardzę ludźmi i manipuluje przy każdej sposobności. Mam dar przekonywania i wykorzystuje go w pełni, czerpiąc zupełnie egoistyczne korzyści.
To wszystko się nie liczy, nic nie jest prawdziwe. Cały czas czuje się jakbym śniła.
Z przemęczenia zdarza mi się zasypiać na siedząco. Kiedy nie śpię więcej niż trzy doby mam halucynacje. Widzę różne osoby, bardzo wyraźnie. Osoby, za którymi podświadomie tęsknie. Dosyć bolesna sprawa.
Jestem wykończona, lepiej położę się spać. Mam nadzieję, że jutro nie nadejdzie zbyt prędko.
Właściwie mogłoby nie nadchodzić wcale.



szósta nad ranem
może sen przyjdzie
może mnie odwiedzisz

czemu cię nie ma na odległość ręki
czemu mówimy do siebie listami
gdy ci to śpiewam u mnie pełnia lata
gdy to usłyszysz będzie środek zimy

czemu się budzę o czwartej nad ranem
i włosy twoje próbuje ugłaskać
lecz nigdzie nie ma twoich włosów

już szósta
nad ranem

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Archiwum bloga