7 maja 2013

tegoroczna majówka wreszcie się skończyła. 
jeszcze nigdy tak bardzo nie cieszyłam się z powrotu do codzienności.
nie znoszę rodzinnych wyjazdów. zostałam stworzona, by spędzić życie samotnie. ciężko mi funkcjonować w kontakcie z ludźmi, nie mówiąc już o tym, że podczas tego pięknego wyjazdu musiałam spać w jednym łóżku z chłopakiem, którego poznałam kilka dni wcześniej. wspaniałomyślna matka.
majówkę spędziłam tak aktywnie, że ledwo mogę się ruszać. 
codziennie 40 kilometrów rowerem, potem spacer po wydmach, a jeszcze później zwiedzanie latarni morskiej i powrót rowerem. oczywiście nikt nie wziął pod uwagę tego, że ciężko znoszę spacery po piasku. krew mnie zalewa na samą myśl o tych żółtych połaciach pierdolonego sypkiego gówna, które z wiatrem namiętnie wpadało mi w oczy, uszy i tłukło po twarzy. w momentach skrajnej frustracji nawet modliłam się o śmierć. pękłam, załamałam się i musiałam zadzwonić do ciebie. znowu ryczałam w słuchawkę ponad półtorej godziny, kuląc się w kącie pokoju. chciałabym cię dotknąć. tak długo nie trzymałam twojej ręki. ciężko się oddycha samemu. ty jakoś znajdujesz substytuty i dużo nowsze zamienniki mnie. ja nie potrafię.
jakimś cudem przetrwałam do końca tego tragicznego rodzinnego wyjazdu. po części dzięki twoim słowom. poczekam na ciebie. zawsze czekałam. zawszę będę.
od wczoraj jestem w domu i dzisiejszy dzień był naprawdę szalony.
odebrałam poród osła i patrzyłam na to jak szykuje się do zejścia z tego świata jeden z najcenniejszych dla mnie koni. ciężko było. coś się kończy, coś się zaczyna. 
powoli powinnam do tego przywyknąć.
moja świadomość została lekko ogłuszona piwem i jestem teraz bardzo wygodnie obojętna. wykorzystam więc moment i położę się do łóżka, może uda mi się spokojnie przespać tą noc, bo jutro czeka mnie kolejny aktywny dzień.
naprawdę masochistka ze mnie. zapracuję się kiedyś na śmierć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz