25 maja 2013

jutro wielki dzień, a ja nie mogę spać.
nie mogę skupić się na niczym poza bezmyślnym wpatrywaniem się zegarek.
przede mną jeszcze dziesięć niepełnych godzin oczekiwania.
miałam wyglądać dobrze. pff, niedoczekanie. 
podkrążone oczy, poplątane włosy, szara skóra,
cudem będzie jeśli nikt nie porzyga się na mój widok.
do tego wszystkiego dochodzi jeszcze ten cholerny deszcz.
zawsze kiedy nie mam transportu musi lać. zawsze.
mam pusty dom, a jednak nie mogę cię tu zabrać.
wszystko musi być pod kontrolą, przecież jestem potencjalnym zagrożeniem, czyż nie?
boże, tak bardzo się denerwuje. tak bardzo nie wiem co ci powiem. tak bardzo nie wiem czym uspokoję moje ręce, by cię nie dotknąć.
wycieńczona i sfrustrowana - ideał pocieszycielki.
siedzę tu i klnę pod nosem. piję jedenastą herbatę tego wieczoru, drugą od północy.
co zrobić żeby cię nie stracić. żeby cie zatrzymać przy sobie.
tak bardzo niemożliwe.
jestem żałosna i aż śmieszna. nawet na siebie samą brakuje mi już słów.
w ogóle brakuje mi słów.
spaliłam zeszyt z wierszami, niech żyje autodestrukcja..
przepisuje stare dzienniki, dając zajęcie moim dłoniom. przynajmniej nie mają czasu drżeć.
koniec tego, powinnam położyć się do łóżka i przeczekać do rana.
nie ma sensu torturować się świadomością, że ten wielki dzień okaże się zapewne kolejną wielką klęską.
nie ma sensu myśleć o ważnej rozmowie, której scenariusz przewiduje dwa prawdopodobne zakończenia. obydwa niebywale przygnębiające.
nie ma sensu myśleć o szczęściu, które zostanie mi odebrane w najbardziej brutalny z możliwych sposobów.
muszę wytrzymać do rana, by godnie się pożegnać.
muszę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz