11 lipca 2013

początek wakacji, a pieprzony koń ważący ponad pół tony i mierzący około 180 przebiegł mi po stopie, ponieważ jest ślepy i jej nie zauważył.
fenomenalnie pokruszone kości w palcu od nogi i półgodzinna wojna z chirurgiem o to, że zakładanie szyny wcale nie jest konieczne, który uznał, iż argument o treści "nie dam rady jeździć na koniu w szynie, muszę jeździć" nie jest wystarczający.
po moich licznych lamentach ostatecznie uległ, ale powiedział, że jak się krzywo zrośnie to on nie bierze za to odpowiedzialności (wpisał w kartę pacjenta bodajże notatkę: 'brak usztywnienia na życzenie chorego, który twierdzi, że utrudniłoby mu ono funkcjonowanie w pracy'. nie wiem czy to legalne, ale tak właśnie zrobił).
oczywiście wczoraj już byłam w stajni i kazali mi jeździć na koniu, bowiem panowie ukończyli ostatnie poprawki w ujeżdżalni i chcieli zrobić zdjęcia reklamowe z koniem wewnątrz budowli.
modelka ze złamanym palcem u nogi, jeżdżąca na cudzym, dziwnym koniu ("łaciaty konik będzie się lepiej prezentował, nie chcemy tego brązowego" cytując panów od hali).
życie jest smutne. 
jako, że mam wolne, spałam dziś 16 godzin i wcale nie czuję się wyspana.
pogoda jest do dupy i nawet nie chce mi się pojechać do stajni.
znowu schudły mi łydki (jedynie łydki!) i czapsy są za duże. frustrujące.
do tego kliczko jedzie w cholerę i będę musiała jeździć do stajni sama.
muszę wreszcie zebrać się w sobie, porozmawiać z panią E. na temat dzierżawy Pokusy. tak bardzo boję się tego, że nie przystanie na moje warunki. chce to dobrze rozegrać, tak, żeby uznała to za świetny pomysł.
będzie ciężko, a na wszystko zostało niewiele czasu.
na życie zostało niewiele czasu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz