czasami myślę, że życie jest jak ciągła podróź pod gorę. ciągle pędzimy wyżej i wyżej, zostawiając przeszłość za sobą w dole. bywają jednak wieczory takie jak ten kiedy zza naszych pleców wyłania się cień przeszłości, ciągnie cię za nogę i nagle budzisz się gdzieś kompletnie indziej z obdartymi kolanami, dziesiątką siniaków i pełnymi ustami piachu w innej czasoprzestrzeni. leżysz tam kompletnie bezradny, a stare blizny otwierają się, zaczynają krwawić zupełnie jak kiedyś. burzą się wszystkie bariery ochronne, które tak skrupulatnie budowałeś od tego czasu i zostajesz nagi sam ze swoimi emocjami, nie ma tu już miejsca na żadne oszukiwanie. otwierasz się więc samemu jak jedna z tych blizn i plujesz czystą krwią.
właśnie w tym miejscu się znalazłam, dokładnie to robię teraz. pluję emocjami, które myślałam, że już dawno przestały istnieć. śmieszne. potrzebuje snu żeby poukładać sobie w głowie wszystko co dziś się wydarzyło.
odchodzę od siebie, odchodzę od zmysłów. tak wiele się zmieniło, a jednocześnie jakby nic kompletnie. nie wiem co jest snem, a co rzeczywistością.
niech post ten będzie świadectwem, że ta noc wydarzyła się naprawdę.
umarłam z czułości, że pamiętasz.
umarłam z czułości, że jesteś.
umarłam z uśmiechem szaleńca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz