10 września 2013

chora
samotna
częściowo wypalona


ostatnie ciepłe dni spędzam pod kołdrą, lecząc przepracowane gardło.
oglądam seriale, dużo seriali. nie potrafię czytać z tak wysoką gorączką.
chcę dziś odwiedzić bolka, ale nadal nie mówię, a to był przecież warunek, bym znowu mogła pracować.
głupie struny głosowe, zawsze muszą urządzać sobie strajk kiedy tak bardzo ich potrzebuję.
muszę pojeździć konia. nie mam siły. nie mam motywacji.
za miesiąc hubertus, jak mogę wygrać nie ćwicząc.
nawet jeśli pojadę do niego to i tak nic z tego nie będzie do cholery.
ostatnio całe nasze ćwiczenia opierają się na wyjechaniu poza teren stajni i przejściu pięciuset metrów stępem. później dwudziestominutowy galop po nierównościach, ryzykowanie życia, oraz droga powrotna w połowie stępem, a w połowie galopem.
zero kłusa, zero mojej pracy.
padok widzimy jedynie kątem oka kiedy wyjeżdżamy w teren.
powinniśmy zacząć się skracać żeby móc normalnie funkcjonować w grupie.
ale nie, bo to przecież sara i jej koń bolero. legendy głoszą, że nikt nie chce z nią jeździć w teren bo jej koń w kłusie jest szybszy od pokusy w galopie.
właściwie to gdyby nie chęć wyjazdu na kilkudniowy rajd to bym się tym wszystkim nie przejmowała, bo przecież mnie to cieszy, że mój koń jest bardzo do przodu, ma wykrok, ma impet i chęć.
niestety chcąc jechać za innym koniem cholernie się umęcze zwalnianiem go.
siłą rzeczy musimy się skrócić, ale do tego trzeba zaangażowania i czasu.
chciałabym zyskać troszeczkę zapału i chęci do pracy.
cieszyć się z bólu mięśni jak kiedyś, mieć satysfakcje nie tylko z prędkości i niebezpieczeństwa.
coś jest nie tak, trzeba to zmienić, trzeba się zmotywować.
znowu rozpisuje się z nadzieją, że wymyśle w między czasie jakiś sposób jak pohamować moją niechęć.
nie będzie łatwo.



ostatnio nie mogę spać, wzruszam się i dotkliwiej odczuwam moją samotność.
kiedy wkurzą mnie znajomi, mój najukochańszy koń kopnie mnie w głowę, obrazi się na mnie matka..
nie mam nikogo.
wtedy płaczę, chociaż sama przed sobą udaje, że nie.
wtedy nie mogę spać. wtedy wychodzę zobaczyć ludzi, na widok których pęka mi serce. wtedy piję, by pękło do końca.

z jednej strony znalazłam właśnie swoje powołanie, najcudowniejsze czterokopytne szczęście, które ratuje mnie, kiedy się kruszę.
z drugiej zaś ciągle brakuje mi czegoś w sobie, tak jakbym zgubiła siebie część dawno temu i nie można teraz żadnej dopasować.

bredzenie w gorączce, nie pamiętam kiedy ostatnio tak dużo napisałam.

tak czy inaczej
 mój Bolero ma największe serce ze wszystkich.
i jako jedyny kocha mnie "mimo wszystko"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz